,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jules Verne WALKA PÓŁNOCY Z POŁUDNIEM 85 ilustracji Benetta i jedna mapa Nakładem Redakcyi Wędrowca Warszawa 1887 © Andrzej Zydorczak S P I S T R E Ś C I C z e ś ć p i e r w s z a Rozdział II Kamdless-Bay. Rozdział III Postępy wojny Secesyjnej. Rozdział V Czarna Przystań. Rozdział VI Jacksonville. Rozdział VIII Ostatnia niewolnica. Rozdział IX Oczekiwanie. Rozdział XI Wieczór, dnia 2-go marca. Rozdział XII Sześć następujących dni. Rozdział XIV Na Saint-Johnie. Rozdział XV Sąd w Jacksonville. C z e ś ć d r u g a Rozdział II Szczególna operacya. Rozdział III Wigilia. Rozdział V Objęcie w posiadanie. Rozdział VI Miasto św. Augustyna. Rozdział VIII Rozdział IX Rozdział XI Ewerglady. Rozdział XII Co usłyszała Zerma. Rozdział XIV Zerma przystępuje do dzieła. Rozdział XV Dwaj bracia. Rozdział XVI Zakończenie. Rozdział I Jules Verne WALKA PÓŁNOCY Z POŁUDNIEM (Rozdział I-III) 85 ilustracji Benetta i jedna mapa Nakładem Redakcyi Wędrowca Warszawa 1887 © Andrzej Zydorczak C Z Ę Ś Ć P I E R W S Z A R O Z D Z I A Ł I Na pokładzie Shanuon’u loryda, przyłączona do wielkiej federacyi amerykańskiej r. 1819, dostała prawo oddzielnego Stanu. W kilka lat później i wskutek tej anneksyi, terytoryum republiki powiększyło się o sześćdziesiąt siedm tysięcy mil kwadratowych. Ale gwiazda florydzka świeci tylko drugorzędnym blaskiem na firmamencie trzydziestu siedmiu ciał niebieskich, zasiewających flagę Stanów Zjednoczonych. Floryda jest tylko wąskim i niskim pasem ziemi, a z tej przyczyny właśnie, że nie jest szeroka, zraszające ją rzeki, z wyjątkiem Saint-John, nie mają odpowiedniej ilości wód. Na takiej płaszczyźnie rzeki nie mają potrzebnego spadku, żeby płynąć szybko. Na powierzchni Florydy, nie ma wcale gór: jest zaledwie kilka zarysów tych bluffs, czyli pagórków, tak licznych w środkowych i północnych okolicach Unii. Co się tyczy ogólnego kształtu, to można ją porównać z ogonem bobra, który moknie w Oceanie, pomiędzy Atlantykiem na wschód i zatoką meksykańską na zachód. Floryda nie ma zatem sąsiadów, z wyjątkiem Georgii, której granica ku północy styka się z jej granicą. Granica ta tworzy międzymorze, łączące półwysep z lądem. W ogóle, Floryda ma wygląd krainy odrębnej, nawet dziwacznej, ze swymi mieszkańcami, którzy są nawpół Hiszpanie, nawpół Amerykanie i z Indyanami Seminoles, tak odmiennymi od swych rodaków z Far-Westu. O ile Froryda jest jałowa, piaszczysta, otoczona wydmami, utworzonemi przez stopniowe wrzynanie się Atlantyku w wybrzeże południa, o tyle urodzajność jej zdumiewa na płaszczyznach północnych. Nazwę swoję ten kraj usprawiedliwia zupełnie: flora jest tam wspaniała, bogata i wielce urozmaicona. Pochodzi to zapewne ztąd, że ta część terytoryum zraszana jest rzeką Ś-go Jana. Rzeka ta toczy swe nurty szeroko, z południa ku północy, na przestrzeni dwustupięćdziesięciu mil, z których sto siedm aż po jezioro Jerzego przydatne są do żeglugi. Ma ona długość, której brakuje rzekom poprzecznym, a to dzięki jej kierunkowi na wschód. Rzekę tę wzbogacają liczne dopływy, mieszając się w niej z sobą w głębi mnogich zatok obu tych wybrzeży. Saint-John jest jednak główną arteryą kraju; ożywia go swemi wodami, tą krwią, która płynie w żyłach ziemi. Dnia 7 lutego 1862, Steam-boat Shaunou płynął w dół rzeki Saint-John. O 4-tej popołudniu miał zarzucić kotwicę w miasteczku Pikolata, odwiedziwszy już górne stacye rzeki i różne forty w hrabstwach Saint-Jean i Putnam. O kilka mil ztamtąd miał już wpłynąć w granice hrabstwa Duval ciągnącego się aż do hrabstwa Nassau i odgraniczonego od tegoż rzeką, od której nazwa jego pochodzi. Pikolata, sama przez się, nie ma wielkiego znaczenia; ale jej okolice są bogate w plantacye indyga, ryżu, bawełny, trzciny cukrowej i t. p. Dla tego też kraina ta jest dosyć zaludniona i ma liczne stosunki handlowe, oraz duży ruch podróżnych. Jestto miejsce, w którem wysiadają podróżni, udający się do miasta Ś-go Augustyna, jednego z głównych we Florydzie wschodniej, położonego o kilkanaście mil na tej części wybrzeża Oceanowego, które zasłonięte jest przez wyspę Anastazya. Droga prawie prosta stanowi komunikacyą pomiędzy Pikolata a miastem. Owego dnia, u wnijścia do przystani Pikulata więcej było podróżnych, niż zazwyczaj. Przywiozły ich szybko poruszające się powozy „Stages”, wehikuły o ośmiu miejscach, zaprzężone w cztery albo sześć mułów, które galopują jak szalone po tej drodze, pośród trzęsawisk. Szło tym podróżnym o to, żeby zdążyć na parowiec, bo inaczej opóźniliby przynajmniej o 48 godzin przybycie swoje do miast, miasteczek, fortów lub wsi zbudowanych w dole rzeki. Rzeczywiście Snannou nie co dzień obsługuje oba wybrzeża rzeki Ś-go Jana; a w owej epoce on jeden przewoził transporta i podróżnych na tym dystansie, trzeba więc było być w Pikulata w chwili, kiedy on zarzuca kotwicę, dla tego to powozy dostawiły godzinę naprzód swój kontygens pasażerów. W tej chwili znajdowało się ich około 50-ciu na bulwarku Pikulata, gdzie wyczekiwali, gawędząc z niejakiem ożywieniem. Można było zauważyć, że się dzielą na dwie gromady niezbyt chętne do połączenia się ze sobą. Czy ich przyciągnął do miasta Ś-go Augustyna jaki interes wielkiej wagi, jaka sprawa polityczna? W każdym razie, to pewna, że nie nastąpiła zgoda między nimi. Jak przybyli wrogami, tak i powracali nimi także. Znać to było aż nadto ze spojrzeń gniewnych, jakie zamieniali z sobą, z odgraniczenia pomiędzy temi dwiema grupami, z kilku słów ostrych, których wyzywające znaczenia wszyscy zdawali się rozumieć. Naraz przeciągły świst rozległ się w górze rzeki i niezadługo Shannou ukazał się na zakręcie prawego wybrzeża, o półmili ponad Pikolata. Gęste kłęby dymu wydobywały się z obu jego kominów, wieńczyły drzewa, któremi wiatr od morza poruszał na przeciwległym brzegu. Jego masa ruchoma szybko wzrastała; odpływ morza następował. Pęd fali, który opóźniał podróż statku od jakich 4-ch godzin, teraz był jej przyjazny, ułatwiając odpływ rzeki Ś-go Jana w stronę ujścia. Nakoniec rozległ się dzwon; koła statku uderzyły jeszcze raz o wodę i zatrzymały się. Shannon stanął przy samym bulwarku. Natychmiast zaczęto wsiadać na statek z pewnym pośpiechem. Jedna z grup weszła pierwsza na pokład, a druga nie starała się jej wyprzedzić. Pochodziło to ztąd zapewne, że ta ostatnia musiała oczekiwać jednego lub kilku podróżnych, którzy się opóźnili. Dwóch trzy trzech ludzi odłączyło się nawet od tej gromadki, żeby pobiedz bulwarkiem w stronę, gdzie się zaczyna droga do miasta Ś-go Augustyna. Ztamtąd patrzyli w kierunku wschodu z widocznem zniecierpliwieniem. I nie bez słusznej przyczyny; albowiem kapitan Shannou’u , stojąc na przejściu wołał: [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Wątki
|