,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
David Weber John Ringo
„NAS NIEWIELU”
IV tom cyklu “Imperium człowieka”
Przekład: Przemysław Bieliński Tytuł oryginału: „WE FEW” Copyright (c) 2005, 2006 David Weber i John Ringo Wydawca: ISA Sp. z o.o. Warszawa 2006 W cyklu “Imperium człowieka”
Marsz w głąb lądu Marsz ku morzu Marsz ku gwiazdom Nas niewielu PROLOG
Najmłodszy z trojga dzieci Alexandry VII - Roger Ramius Sergei Alexander Chiang MacClintock, znany jako „Roger Groźny", „Roger Szalony", „Tyran", „Odnowiciel" albo nawet „Bratobójca" - nie rozpoczął kariery jako najbardziej obiecujący członek rodu MacClintocków. Przed przewrotem Adouli syn Alexandry i Lazara Fillipo, szóstego earla Nowego Madrytu, za którego cesarzowa nigdy nie wyszła za mąż, był powszechnie uważany za wymuskanego, zajętego sobą, troszczącego się tylko o ciuszki dandysa. W kręgach dworskich wiadomo było, że jego matka ma poważne zastrzeżenia co do jego poczucia odpowiedzialności i nie kryje rozczarowania jego lenistwem oraz zaniedbywaniem obowiązków Trzeciego Następcy Tronu Ludzkości. Mniej powszechnie wiadomo było, chociaż to również nie było tajemnicą, że cesarzowa powątpiewa w jego lojalność. Dlatego też kiedy kilka miesięcy przed atakiem na Cesarski Pałac książę-playboy i jego obstawa (kompania Bravo batalionu Brąz Osobistego Pułku Cesarzowej) zniknęli w drodze na rutynową ceremonię, zrzucenie na niego podejrzeń nie było zupełne bezpodstawne. Po zabójstwie jego starszego brata, księcia Johna, i siostry, księżnej Alexandry, oraz wszystkich dzieci Johna, a także próbie usunięcia Cesarzowej Matki Roger pozostał jedynym następcą Tronu. Tymczasem osoby faktycznie stojące za przewrotem były przekonane, iż Roger i jego żołnierze nie żyją, ponieważ zamach na niego był pierwszym krokiem planu obalenia cesarzowej Alexandry. Włamując się do osobistego implantu komputerowego młodszej oficer na pokładzie transportującego księcia okrętu, udało im się - przez zaprogramowanego agenta - podłożyć ładunki wybuchowe w najważniejszych punktach maszynowni. Niefortunnie dla ich planów sabotażystkę odkryto, zanim wykonała swoją misję, i okręt, choć poważnie uszkodzony, nie został całkowicie zniszczony. Zamiast zginąć w kosmosie, książę-playboy został uwięziony na planecie Marduk... co niektórzy mogliby uznać za gorsze od śmierci. Choć zgodnie z prawem układ należał do Imperium - był tam nawet imperialny port kosmiczny - dla dowódcy książęcej obstawy, kapitana Armanda Pahnera, było jasne, że tak naprawdę kontroluje go Imperium Cavazańskie, bezwzględny rywal Imperium Człowieka. Fanatyczne hołdowanie przez Świętych zasadzie, że niszczący środowisko ludzie powinni być usunięci ze wszystkich planet, było porównywalne jedynie z ich żądzą zastąpienia Imperium Człowieka w roli największej w galaktyce politycznej i wojskowej potęgi. Ich zainteresowanie Mardukiem łatwo dało się wyjaśnić strategicznym położeniem układu na nieco płynnej granicy między dwoma rywalizującymi gwiezdnymi państwami, chociaż odpowiedź na pytanie, co konkretnie robiły tam ich pod-świetlne krążowniki, była już bardziej problematyczna. Jakakolwiek jednak była przyczyna ich obecności w układzie Marduk, Trzeci Następca Tronu nie mógł wpaść w ich ręce. Żeby do tego nie dopuścić, cała załoga transportowca Rogera, HMS Charlesa DeGloppera, poświęciła życie w desperackim starciu, w którym oba przebywające w układzie krążowniki Świętych zostały zniszczone. Dzięki temu udało im się nie zdradzić tożsamości statku ani faktu, że na jego pokładzie był Roger. Tuż przed ostatnią bitwą transportowca książę i jego marines razem ze służącym i szefową świty, niegdysiejszą nauczycielką Rogera, uciekli nie zauważeni promami desantowymi DeGloppera na powierzchnię Marduka. Tam stanęli przed przerażającym zadaniem przedarcia się przez pół planety - jednej z najbardziej niebezpiecznych planet, jakie były w posiadaniu Imperium - żeby móc zaatakować i zająć port kosmiczny. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że tej misji nie da się wykonać, ale Brązowi Barbarzyńcy nie byli zwykłymi imperialnymi marines. Należeli do Osobistego Pułku Cesarzowej i nigdy nie pytali, czy misja jest możliwa do wykonania, tylko po prostują wykonywali. Przez osiem ciągnących się bez końca miesięcy przedzierali się przez świat pełen śmiertelnie groźnych drapieżników, przez upalne dżungle, bagna, góry, morza i armie wściekłych barbarzyńców. Kiedy ich nowoczesna broń nie sprawdziła się w starciu z niszczącym klimatem i przyrodą Marduka, skonstruowali na poczekaniu nową: miecze, oszczepy, karabiny czarnoprochowe i artylerię odprzodkową. Nauczyli się też budować statki. Zniszczyli najstraszniejszą armię nomadów, jaką Marduk kiedykolwiek widział, a potem zrobili to samo z imperium kanibali Krathów. Z początku rogaci, czteroręcy, zimnokrwiści, pokryci śluzem, mierzący po trzy metry mieszkańcy Marduka nie doceniali małych dwunożnych gości. Ludzie bardzo przypominali fizycznie przerośnięte basiki - małe, głupie, podobne do królików stworzenia, na które miejscowe dzieci polowały uzbrojone tylko w kije. Jednak ci Mardukanie, którzy mieli pecha i stanęli na drodze Osobistemu Pułkowi Cesarzowej, szybko się przekonali, że te basiki są o wiele groźniejsze niż wszystkie drapieżniki zrodzone w ich własnym świecie. W trakcie wędrówki przez kontynenty Marduka książę-playboy odkrył w sobie krew Mirandy MacClintock, pierwszej Cesarzowej Imperium Człowieka. Na początku marszu stu dziewięćdziesięciu marines kompanii Bravo czuło jedynie pogardę dla żałosnego książątka, którego mieli obowiązek chronić, kiedy jednak marsz dobiegł końca, dwanaścioro żołnierzy ocalałych z kompanii Bravo bez wahania poszłoby za nim w szarży na bagnety do samego piekła. To samo dotyczyło Mardukan zwerbowanych do służby w Osobistym Pułku Basik.Kiedy mimo wszystkich przeciwieństw zdobyli port kosmiczny i okręt operacji specjalnych Świętych, który zamierzał w nim wylądować, ocalali Brązowi Barbarzyńcy i Osobisty Pułk Basik stanęli przed o wiele większym wyzwaniem. Odkryli bowiem, że przewrót zorganizowany przez Jacksona Adoulę, księcia Kellerman, najwyraźniej się powiódł i że nikt nie zdaje sobie sprawy, że cesarzowa Alexandra jest pod kontrolą tych samych ludzi, którzy zamordowali jej dzieci i wnuki. Jeszcze gorsze było odkrycie, że nikczemny zdrajca, książę Roger Ramius Sergei Alexander Chiang MacClintock, jest ścigany przez wszystkie siły imperialnej policji i wojska jako inicjator i główny wykonawca ataku na własną rodzinę. Pomimo tego... - Dr Arnold Liu-Hamner, z Rozdziału 27: Zaczynają się Lata Chaosu, Dziedzictwo MacClintocków, tom 17, wydanie siódme, © 3517, Souchon, Fitzhugh & Porter Publishing, Stara Ziemia.
IMPRIMUS, WYSADZILI PORT KOSMICZNY
Jednokilotonowy ładunek energii kinetycznej był bryłą żelaza wielkości małego wozu powietrznego. Książę obserwował na monitorach zdobycznego okrętu Świętych, jak pocisk płonie, wchodząc w górne warstwy atmosfery Marduka, a potem eksploduje w rozbłysku światła i plazmy; chmura w kształcie grzyba wzbiła się w górę i opadła tumanem kurzu na pobliskie wioski Krathów. Port kosmiczny był opustoszały. Wywieziono z niego wszystko, co się dało wywieźć, zostały tylko budynki i zamontowane na stałe instalacje. Zakład produkcyjny klasy pierwszej, zdolny wytwarzać ubrania, narzędzia i ręczną broń, został ukryty w Voitan wraz z ludźmi, którym nie można było zaufać: komandosami z formacji Greenpeace, których wzięto do niewoli razem ze statkiem. Mogli pracować w kopalniach Voitan, pomagać przy odbudowie miasta albo, skoro tak bardzo lubili przyrodę, żyć w mardukańskiej dżungli, pełnej drapieżników, które byłyby z tego powodu bardzo szczęśliwe. Książę Roger Ramius Sergei Alexander Chiang MacClintock patrzył na wybuch z kamienną twarzą, a potem odwrócił się do zebranej w sterowni okrętu małej grupy ludzi i kiwnął głową. - Dobrze, chodźmy. Książę mierzył blisko dwa metry wzrostu, był szczupły, ale umięśniony; jego budowa ciała kojarzyła się z muskulaturą zawodowych graczy w piłkę zero-G. Długie jasne włosy spięte w kucyk prawie wybielały mu od słońca, a niemal klasycznie piękna europejska twarz była mocno opalona. Ta twarz była również pokryta zmarszczkami i zacięta; książę wyglądał na człowieka, który ma więcej niż dwadzieścia dwa standardowe lata. Od dwóch tygodni nawet się nie uśmiechnął. Jego zwinna ręka drapała kark dwumetrowego czarno-czerwonego jaszczura wysokości kucyka, który stał u jego boku. Spojrzenie zielonych jak nefryt oczu księcia było jeszcze twardsze niż wyraz jego twarzy. Za tymi zmarszczkami, wczesnym postarzeniem i twardością spojrzenia kryło się wiele powodów. Roger MacClintock - nazywany za plecami panem Rogerem albo po prostu księciem -jeszcze dziewięć miesięcy temu wyglądał zupełnie inaczej. Kiedy razem z szefową jego świty, służącym oraz kompanią marines jako obstawą zostali wyrzuceni z Imperial City, załadowani na poobijany, stary okręt desantowy i wysłani z całkowicie pozbawioną znaczenia polityczną misją, książę uznał to za kolejny przejaw niechęci matki do swojego najmłodszego syna. Roger nie był obdarzony dyplomatycznym talentem, tak jak jego starszy brat, książę John, Pierwszy Następca, ani nie miał wojskowych zdolności starszej siostry, księżnej admirał Alexandry, Drugiego Następcy. W przeciwieństwie do nich, większość czasu spędzał na grze w piłkę zero-G i polowaniu na grubego zwierza. Zachowywał się jak typowy playboy, więc doszedł do wniosku, że matka po prostu uznała, iż przyszła pora, aby się ustatkować i zacząć robić to, co należy do obowiązków Trzeciego Następcy. Dopiero wiele miesięcy później dowiedział się, że został wyrzucony z miasta w przeczuciu nadchodzących wydarzeń - Cesarzowa dowiedziała się, że wewnętrzni wrogowie Domu MacClintock zamierzają dokonać przewrotu - ale wciąż nie wiedział, czy matka chciała się go pozbyć, by go chronić... czy po to, by go trzymać z dala od walki, gdyż mu nie ufała. Spiskowcy długo i starannie przygotowywali się do przewidzianego przez jego matkę zamachu stanu. Sabotaż na pokładzie Charlesa DeGloppera, transportowca wiozącego księcia, był zaledwie pierwszym krokiem, chociaż kiedy do niego doszło, ani sam książę, ani ludzie odpowiedzialni za utrzymanie go przy życiu nie zdawali sobie z tego sprawy. Książę zdawał sobie za to sprawę z tego, że cała załoga DeGloppera poświęciła życie w beznadziejnej bitwie z podświetlnymi krążownikami Świętych, które zastali w układzie Marduk, kiedy uszkodzony okręt wreszcie się do niego dowlókł. Zaatakowali krążowniki - zamiast choćby rozważyć propozycję poddania się tylko i wyłącznie po to, by osłaniać ucieczkę Rogera na pokładzie promów desantowych. I to im się udało. Roger zawsze wiedział, że marines przydzieleni do jego ochrony traktowali go z taką samą pogardą, jak cała reszta Dworu. Załoga DeGloppera nie miała żadnego powodu, aby odnosić się do niego inaczej, a mimo to zginęli, by go uratować. Oddali swoje życie w zamian za jego życie, i nie byli ostatnimi, którzy to zrobili. Kiedy mężczyźni i kobiety z kompanii Bravo batalionu Brąz Osobistego Pułku Cesarzowej spotykali w czasie marszu przez planetę przeważające siły wroga i wielu z nich - zbyt wielu - ginęło na oczach księcia, młody dandys nauczył się, w najsurowszej ze wszystkich szkół, bronić nie tylko siebie, ale i swoich żołnierzy. Żołnierzy, którzy stali się kimś więcej niż tylko jego obstawą, więcej niż rodziną, więcej niż braćmi i siostrami. W ciągu tych ośmiu ciężkich miesięcy przeprawiania się przez planetę, kiedy to zawierali sojusze, toczyli bitwy i w końcu zajęli port kosmiczny i okręt, na którego pokładzie Roger stał w tej chwili, młody dandys stał się mężczyzną. A nawet więcej niż mężczyzną. Stał się twardym zabójcą. Dyplomatą wyuczonym w szkole, w której dyplomacja i pistolet śrutowy szły ze sobą w parze. Przywódcą, który potrafił dowodzić z tylnych szeregów albo walczyć w pierwszej linii i nie tracić głowy, kiedy wszystko wokół pogrążało się w chaosie. Ta przemiana nie odbyła się jednak tanim kosztem. Ceną było życie ponad dziewięćdziesięciu procent ludzi kompanii z Braw. Życie Kostasa Matsugae, służącego i jedynej osoby, która zawsze miała dla Rogera MacClintocka dobre słowo. Nie dla księcia Rogera, nie dla Trzeciego Następcy Tronu Ludzkości, ale po prostu dla Rogera MacClintocka. Ta przemiana kosztowała życie dowódcy kompanii Bravo, kapitana Armanda Pahnera. Pahner traktował swojego nominalnego zwierzchnika najpierw jako bezużyteczny balast, który trzeba ochraniać, potem jako porządnego młodszego oficera, wreszcie zaś jako wojowniczego potomka Domu MacClintock. Jako młodego człowieka godnego być Cesarzem i dowodzić batalionem Brąz. Sam zaś stał się dla niego kimś więcej niż przyjacielem. Stał się ojcem, którego Roger nigdy nie miał, mentorem, niemal bogiem. A na samym końcu Pahner wykonał swoje zadanie i ocalił życie Rogera, oddając własne życie. Roger MacClintock nie pamiętał nazwisk wszystkich poległych. Na początku byli pozbawionymi twarzy istnieniami. Zbyt wielu z nich poległo przy zdobywaniu i obronie Voitan, od włóczni Kranolta, aby mógł zdążyć poznać ich imiona. Zbyt wielu zginęło w kłach atul - niskich, zwinnych mardukańskich jaszczurów. Zbyt wielu zostało zabitych przez flar-ke - dzikie dinozaury spokrewnione z podobnymi do słoni jucznymi flar-ta; ćmy-wampiry i ich jadowite larwy; wędrownych Bomanów; przez morskie potwory rodem z najczarniejszych koszmarów; zbyt wielu poległo od mieczy i włóczni kanibali, „cywilizowanych" Krathów. Ale jeśli nie wszystkich pamiętał, pamiętał przynajmniej wielu z nich. Młodą operator karabinu plazmowego, Nassinę Bosum, zabitą w wyniku awarii własnej broni podczas jednego z pierwszych starć. Dokkuma, wesołego Szerpę-górołaza, który zginął w chwili, gdy niemal widać już było mury Ran Tai. Kostasa, jedynego człowieka, który przed całym tym koszmarem uważał, że Roger jest coś wart. Został zabity przez przeklętego mardukańskiego krokodyla, kiedy nabierał wody z rzeki dla swojego księcia. Gronningena, olbrzymiego kanoniera, który zginął w czasie zajmowania mostka okrętu, na którym teraz się znajdowali. Tylu zabitych, a jeszcze tyle przed nimi... Wygląd okrętu Świętych, o który tak zaciekle walczyli, wskazywał, jak brutalna to była walka. Nikt się nie spodziewał, że niewinnie wyglądający frachtowiec jest zamaskowanym okrętem operacji specjalnych, którego załogę stanowili elitarni komandosi Świętych. Ryzyko nieudanego abordażu wydawało się minimalne, ale na wszelki wypadek - śmierć Rogera oznaczałaby, że cały ten przemarsz i wszystkie ofiary poszły na marne - księcia zostawiono w porcie wraz z na wpół wyszkolonymi mardukańskimi sprzymierzeńcami, podczas gdy ocalali członkowie kompanii Bravo polecieli zająć „frachtowiec". Trzymetrowi, rogaci, czteroręcy, pokryci śluzem autochtoni z Osobistego Pułku Basik pochodzili z kultur przedprzemysłowych. D 'Nal Cord, asi księcia - czyli w zasadzie jego niewolnik, ponieważ Roger uratował mu życie, ale każdy, kto potraktowałby starego szamana jak sługę, zginąłby, zanim by zrozumiał ogrom swojej pomyłki - i jego bratanek Denat pochodzili z plemienia X’Intai, żyjącego - dosłownie - jak w epoce kamienia łupanego. Vasinowie dosiadający wojowniczych mięsożernych civan byli dawnymi feudalnymi panami, których miasto-państwo zostało starte z powierzchni ziemi przez rozszalałych barbarzyńców Bomanów; teraz stanowili kawalerię Osobistego Pułku Basik. Rdzeń piechoty pochodził z miasta Diaspra; byli to czciciele Boga Wód, budowniczy i robotnicy, wyszkoleni najpierw jako zdyscyplinowani pikinierzy, a potem strzelcy. Osobisty Pułk Basik szedł za Rogerem w ogień bitew, kiedy to zniszczono jakoby niepokonanych Bomanów, a potem poprzez nawiedzane przez demony wody ku zupełnie nieznanym lądom. Pułk niosący chorągiew przedstawiającą basika, który stoi na tylnych łapach i szczerzy długie kły w groźnym grymasie, pokonał kanibali Krathów, a potem zdobył kosmiczny port. W końcu zaś, kiedy marines nie mogli sobie poradzić z niespodziewaną obecnością komandosów Świętych na pokładzie okrętu, znów rzucono ich w ogień walki. Uzbrojeni w nowoczesną broń-działka śrutowe i plazmowe, które normalnie były obsługiwane przez kilkuosobową załogę albo montowane na pancerzach wspomaganych - wielcy Mardukanie znaleźli się na pokładzie okrętu w drugiej fali desantu i natychmiast ruszyli do ataku. Yasińscy kawalerzyści przemieszczali się z pozycji na pozycję, zaskakując skołowanych komandosów, którzy nie mogli uwierzyć, że „szumowiniaki" używające broni ciężkiej tak jak karabinów naprawdę biegają po całym ich okręcie, otwierają śluzy wychodzące w próżnię i w ogóle sieją zniszczenia i powodują zamieszanie. A tymczasem diasprańska piechota zdobywała jeden punkt oporu po drugim - wszystkie umocnione i zaciekle bronione - stawiając zaporowe ściany ognia plazmowego muszkieterskimi salwami w szeregach, co było ich specjalnością. Za swoje zwycięstwo zapłacili wysoką cenę. Frachtowiec ostatecznie zdobyto, ale kosztem wielu zabitych i straszliwie poranionych. Sam okręt także był w wielu miejscach popruty po zaciętych pojedynkach ogniowych. Nowoczesne statki z napędem tunelowym były wyjątkowo odporne na zniszczenia, ale projektanci nie przewidzieli, że miałyby wytrzymać ostrzał prowadzony przez pięciu Mardukan maszerujących od grodzi do grodzi i plujących salwami plazmy. To, co zostało z okrętu, powinno by trafić do profesjonalnego doku, ale taka ewentualność nie wchodziła w rachubę. Jackson Adoula, książę Kellerman, i pogardzany ojciec Rogera, earl Nowego Madrytu, uniemożliwili powrót księcia i jego ludzi, mordując jego brata i siostrę oraz wszystkie dzieci brata, masakrując Osobisty Pułk Cesarzowej i zdobywając całkowitą kontrolę nad samą Cesarzową. Alexandra MacClintock nigdy nie spoufalała się z Jacksonem Adoulą, którym pogardzała i któremu nie ufała, nie była również skłonna poślubić earla Nowego Madrytu, którego niecnych zamiarów dowiodła jeszcze przed urodzeniem Rogera. A mimo to według oficjalnych serwisów prasowych Adoulą został jej zaufanym ministrem marynarki i najbliższym gabinetowym powiernikiem, a earl wkrótce miał zostać jej mężem. Było to całkowicie zrozumiałe, zauważyli pismacy, ponieważ obaj ci ludzie zapobiegli zamachowi stanu, który był tak bliski powodzenia. Zamachowi, który - według tych samych oficjalnych serwisów informacyjnych - był dziełem samego księcia Rogera... który w tym czasie walczył o życie z bomańskimi topornikami na słonecznym Marduku. Delikatnie rzecz ujmując, źle się działo w Imperial City. A to oznaczało, że zamiast po prostu zająć port kosmiczny i wysłać do domu wiadomość: ,,Mamo, przyjedź po mnie", wyczerpani wojownicy pod wodzą Rogera stanęli przed zadaniem nie do pozazdroszczenia: odbicia całego Imperium z rąk zdrajców, którzy w jakiś sposób mieli kontrolę nad Cesarzową. Niedobitki kompanii Bravo - cała dwunastka - i pozostałych dwustu dziewięćdziesięciu członków Osobistego Pułku Basik mieli stawić czoła stu dwudziestu układom gwiezdnym o populacji trzech czwartych biliona ludzi oraz niezliczonym żołnierzom i okrętom. A żeby to zadanie nie było za proste, trzeba je było wykonać w jak najkrótszym czasie. Alexandra była bowiem „w ciąży" - w macicznym replikatorze umieszczono płód brata Rogera otrzymany z materiału genetycznego jego matki i ojca - a skoro Roger został oskarżony o zdradę, w myśl imperialnego prawa płód ten stawał się w chwili narodzin nowym Pierwszym Następcą. Doradcy Rogera byli zgodni co do tego, że w momencie otwarcia replikatora życie jego matki będzie warte mniej więcej tyle, ile splunięcie na rozgrzaną blachę. To właśnie było przyczyną szybko kurczącego się atomowego grzyba. Kiedy Święci w końcu przylecą, aby szukać swojego zaginionego okrętu, albo w układzie pokaże się imperialny nosiciel, żeby sprawdzić, dlaczego Marduk tak długo nie odzywa się do Starej Ziemi, wszystko będzie wskazywać na to, że jakiś piracki okręt złupił placówkę, a potem zniknął w otchłani kosmosu. Na pewno nie będzie to wyglądać na pierwszy krok kontrprzewrotu mającego na celu odzyskanie Tronu dla Domu MacClintock. Roger spojrzał po raz ostatni na monitory na mostku, a potem odwrócił się i poprowadził swoją świtę do mesy oficerskiej. Chociaż sama mesa uniknęła zniszczeń podczas walki, droga do niej była nieco niebezpieczna. Podłoga i grodzie krótkiego korytarza prowadzącego do mostka wyparowały pod ogniem plazmowym obu stron. Zastąpiono je elastyczną kładką z włókna węglowego, po której grupa musiała przejść pojedynczo i bardzo ostrożnie. Dalsza część korytarza nie wyglądała o wiele lepiej. Dużo dziur w podłodze załatano, ale inne obrysowano tylko jaskrawożółtą farbą, grodzie zaś w wielu miejscach nieodparcie kojarzyły się Rogerowi ze staroziemskim szwajcarskim serem. Wreszcie cała świta pokonała dziury w pokładzie i dotarła do rozsuwanych drzwi mesy. Książę usiadł u szczytu stołu i odchylił się, niby zupełnie swobodnie, na oparcie fotela, a jaszczur zwinął się w kłębek u jego boku. Rzekomy spokój Rogera nikogo jednak nie zwiódł. Książę bardzo się starał tworzyć w każdej sytuacji image zimnokrwistego -naśladował świętej pamięci kapitana Panera - nie miał jednak jego żołnierskiego doświadczenia, dlatego czuło się jego napięcie i gniew. Patrzył, jak pozostali zajmują swoje miejsca. D'Nal Cord przycupnął obok jaszczura, milczący jak cień, podpierając się długą włócznią, która służyła mu również za laskę. Więź między nim i Rogerem była bardzo interesująca. Chociaż prawa jego ludu czyniły go niewolnikiem księcia, stary szaman szybko uznał za swój obowiązek zadbać o to, żeby ten młody, mocno rozpuszczony arystokrata zmężniał, nie wspominając już o nauce posługiwania się mieczem - bronią, której arkana Cord zgłębiał jako młodzieniec w bardziej cywilizowanych okolicach Marduka. Jedynym odzieniem szamana była długa spódnica z miejscowej produkcji lendwabiu. Chociaż jego lud XTntai, jak większość Mardukan, nie przywiązywał większej wagi do ubrania, Cord założył tę prostą odzież tylko dlatego, że tak nakazywał zwyczaj w Krathu, i nosił ją dalej, ponieważ ludziom bardzo na tym zależało. Pedi Karuse, młoda Mardukanka siedząca po jego lewej stronie, była niska jak na mardukańską kobietę. Miała wypolerowane i zabarwione na miodowo-złoty kolor rogi; była ubrana w lekką szatę z błękitnego lendwabiu, a na plecach nosiła skrzyżowane dwa miecze. Była córką wodza Shinów, a jej związek z Cordem był jeszcze bardziej interesujący niż więź łącząca szamana z Rogerem. Jej lud dzielił wiele obyczajów z X'Intai, i kiedy Cord uratował ją z rąk krathiańskich łowców niewolników, została asi szamana, tak samo jak on był asi Rogera. Wkrótce Cord zajął się szkoleniem swojego nowego „niewolnika"... i odkrył wiążące się z tym zupełnie nowe problemy. Pedi była co najmniej tak samo uparta jak książę i trochę bardziej krnąbrna, jeśli to w ogóle było możliwe. Co gorsza, stary szaman, którego żona i dzieci już dawno nie żyły, odkrył, że jego asi bardzo go pociąga, a przecież żyli w społeczeństwie, w którym stosunki między asi i jego panem były absolutnie zakazane. Tak się pechowo złożyło, że podczas walki z Krathami Cord odniósł niemal śmiertelną ranę, a mniej więcej w tym samym czasie dostał swojej corocznej „rui". Młoda wojowniczka, której przypadła w udziale opieka nad nim, rozpoznała wszystkie objawy i nie pytając nikogo o zdanie, uznała, że przynajmniej w tym względzie trzeba ulżyć jego udręczonemu ciału. Cord, wówczas półprzytomny, niczego nie pamiętał. Minęło trochę czasu, zanim zauważył, że jego asi się zmienia, a o tym, że znów ma zostać ojcem, dowiedział się zaledwie przed paroma tygodniami. Zanim się z tym oswoił, ojciec Pedi stał się jednym z najsilniejszych sojuszników Rogera, i mimo protestów szamana, twierdzącego, że jest za stary i nie nadaje się na męża dla Pedi, zostali małżonkami. Jeśli nawet Shinowie zauważyli, że Pedi jest w ciąży - na plecach wyrastały jej „pęcherze" na dorastające płody - uprzejmie udawali, że tego nie dostrzegają. Mimo zawarcia małżeństwa honor Pedi jako asi Corda (ciężarnej czy nie) wciąż kazał jej pilnować pleców szamana, tak samo jak on musiał strzec Rogera. Oboje więc niemal bezustannie chodzili za księciem, i chociaż Roger nieraz próbował im uciekać, wcale nie było to łatwe. Eleanora O'Casey, jedyny ocalały „cywil" spośród pasażerów DeGloppera, zajęła miejsce po prawej ręce księcia. Była szczupłą kobietą o ciemnych włosach i sympatycznej twarzy. Była szefową świty Rogera, chociaż w chwili wylądowania na Marduku nie miała żadnej świty, której mogłaby szefować. Zadanie to przydzieliła jej Cesarzowa, mając nadzieję, że akademickie wykształcenie panny O'Casey - historyka i specjalistki w zakresie teorii politycznej -będzie miało korzystny wpływ na księcia. O'Casey była typowym mieszczuchem z Imperial City, i na samym początku marszu przez planetę wszyscy zastanawiali się, ile wytrzyma. Jak się okazało, pod powierzchownością myszy kryła się jednak stalowa wytrzymałość, a jej znajomość zasad polityki miast-państw w niejednej sytuacji była nie do przecenienia. Naprzeciw niej usiadła Eva Kosutic, starszy sierżant sztabowy kompanii Bravo i najwyższa kapłanka satanistycznego kościoła Armagh. Miała płaską twarz o grubo ciosanych rysach i ciemne, prawie czarne włosy. Śmiertelnie niebezpieczna w każdym starciu, kompetentna podoficer, teraz dowodziła niedobitkami kompanii Bravo - wielkości mniej więcej drużyny - i pełniła funkcję wojskowego doradcy Rogera. Plutonowy Adib Julian, jej kochanek i przyjaciel, siedział obok niej. Niegdysiejszy zbrojmistrz był typowym żołnierzem-wesołkiem, dowcipnisiem i figlarzem, któremu humor dopisywał nawet w najczarniejszych sytuacjach, ale spojrzenie jego roześmianych czarnych oczu mocno spochmurniało, odkąd stracił swojego najlepszego przyjaciela i ofiarę żartów, Gronningena. Naprzeciw Juliana siedziała plutonowy Nimashet Despreaux. Była wysoka, miała długie ciemne włosy i była tak piękna, że mogłaby zostać modelką, tym bardziej że większość modelek przechodziła proces rzeźbienia ciała, a figura Despreaux była całkowicie dziełem natury, od wysokiego czoła aż po długie nogi. Potrafiła walczyć tak samo dobrze, jak wszyscy inni siedzący przy tym stole, ale od dawna już się nie śmiała. Każda śmierć, przyjaciela czy wroga, kładła się ciężarem na jej duszy, była widoczna w jej zachmurzonych pięknych oczach. To samo dotyczyło jej związku z Rogerem. Żadne z nich nie mogło już dłużej udawać - nawet przed samym sobą- że się w sobie nie zakochali, ale Despreaux była dziewczyną ze wsi, z najniższej klasy egalitarnego społeczeństwa Imperium, i odmówiła wyjścia za mąż za przyszłego Cesarza. Zerknęła na niego, a potem splotła ramiona na piersi i odchyliła się do tyłu, patrząc czujnie spod wpółprzymkniętych powiek. Obok niej, w jednym z wielkich foteli wyprodukowanych z myślą o Mardukanach, siedział kapitan Krindi Fain. Despreaux była wysoka, ale przy nim wyglądała jak karzełek. Były robotnik z kamieniołomów miał na sobie niebieską uprząż diasprańskiego piechura i kilt, który piechota zaczęła nosić w Krathu. On też skrzyżował ramiona - wszystkie cztery - i siedział swobodnie rozparty w fotelu. Za Fainem stał - tak olbrzymi, że musiał się schylić, żeby nie zaczepiać rogami o sufit - Erkum Pol, osobista ochrona Krindiego, starszy podoficer, pałkarz i jego nieustanny cień. Niezbyt skażony intelektem Erkum wiedział, co zrobić z rękami, dopóki cel pozostawał w zasięgu jego rąk, ale kiedy dostawał karabin, najbezpieczniej było stanąć pomiędzy nim a jego wrogiem. Naprzeciw Krindiego siedział Rastar Komas Ta'Norton, niegdysiejszy książę Therdan, odziany w skóry vasińskiej kawalerii. Miał misternie rzeźbione i zdobione klejnotami rogi, jak przystało na księcia Therdan, a w kaburach jego uprzęży wisiały cztery mardukańskiej wielkości pistolety śrutowe - również jak przystało na sojusznika Imperium. Rastar walczył kiedyś z Rogerem i przegrał, a potem przystał do niego i stoczył u jego boku wiele bitew. We wszystkich zwyciężał, gdyż pistoletów bynajmniej nie nosił na pokaz. Był prawdopodobnie jedyną osobą na okręcie szybszą od Rogera, mimo że książę miał refleks węża. Duży fotel obok Rastara zajmował jego kuzyn Honal, który uciekł wraz z nim, torując drogę do bezpiecznego życia kobietom i dzieciom, które przeżyły, kiedy Therdan i reszta księstw pogranicza padły pod naporem Bomanów To Honal ochrzcił ich mieszany mardukańsko-ludzki oddział mianem Osobistego Pułku Basik. Wybrał taką nazwę jako żartobliwy przytyk do Osobistego Pułku Cesarzowej, do którego należał batalion Brąz, ale żołnierze Rogera uczynili z tej nazwy coś o wiele poważniejszego niż zwykły żart, udowadniając to na wielu polach bitewnych i w niezliczonych drobnych potyczkach. Niski jak na Mardukanina, Honal był świetnym jeźdźcem, doskonałym strzelcem i jeszcze lepszym szermierzem. Był także wystarczająco szalony, by w starciu na pokładzie okrętu wyłączyć miejscowe płyty grawitacyjne i otworzyć pomieszczenie - wraz z obrońcami - na próżnię. Wyjątkowo lubił ludzkie aforyzmy i przysłowia, zwłaszcza starożytną wojskową maksymę głoszącą, że, jeśli „głupi pomysł się sprawdza, to znaczy, że wcale nie jest głupi". Honal był wariatem, ale nie głupcem. Na końcu stołu siedział, przyglądając się świcie Rogera i grupie dowodzenia, agent specjalny Temu Jin z IBI, Imperialnego Biura Śledczego. Jako jeden z wielu agentów wysłanych po to, aby mieć oko na rozproszoną po całej galaktyce imperialną biurokrację, został w wyniku przewrotu odcięty od swoich zwierzchników. W ostatniej wiadomości jego „kontroler" w IBI ostrzegł go, że na Starej Ziemi dzieje się coś złego, i poinformował, że „został na lodzie". To Temu Jin powiedział Rogerowi, co się stało z jego rodziną, i to on wyświadczył księciu nieocenione przysługi, kiedy przyszła pora zdobyć port i okręt. Teraz mógł się okazać równie przydatny przy próbie odzyskania Tronu. A tego właśnie dotyczyło to zebranie. - Dobrze, Eleanor, słuchamy - powiedział Roger i opadł na oparcie fotela. Przez ostatni miesiąc był zajęty doprowadzaniem oddziału do porządku i maskowaniem śladów walki w porcie, nie mógł więc poświęcić ani chwili na planowanie, co mają dalej robić. To było zadanie dla jego sztabu, i oto nadeszła pora, aby się przekonać, co ów sztab wymyślił. - Mamy do czynienia z wieloma problemami - powiedziała Eleanora, włączając swojego pada i przygotowując się do odznaczania kolejnych punktów. - Pierwszy to wywiad, a raczej brak takowego. Jeśli chodzi o wiadomości z Imperial City, dysponujemy jedynie oficjalnymi biuletynami informacyjnymi i dyrektywami, które przyleciały na ostatnim imperialnym statku z zaopatrzeniem. Pochodzą sprzed blisko dwóch miesięcy, więc wszystko, co się wydarzyło od tamtej pory, to dla nas informacyjna próżnia. Nie mamy też żadnych danych na temat stanu marynarki, oprócz podanych do publicznej wiadomości zmian w dowództwie Wielkiej Floty i faktu, że Szósta Flota, zazwyczaj dość skuteczna, ostatnio robiła wrażenie, że nie potrafi sobie poradzić ze zwykłą zmianą miejsca stacjonowania, i wisi bezczynnie w głębokiej przestrzeni. Nie mamy żadnych przesłanek, komu moglibyśmy zaufać, a więc nie możemy nikomu wierzyć, a zwłaszcza dowódcom marynarki, którzy objęli zwierzchnictwo po przewrocie. Drugi problem to kwestia bezpieczeństwa. Wszyscy jesteśmy w Imperium poszukiwani listami gończymi za pomoc udzieloną księciu w rzekomym zamachu stanu. Jeśli ktokolwiek z ocalałych z DeGloppera przejdzi... [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Wątki
|