, J. Szaniawski - Profesor Tutka, Książki, ebook, pdf 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jerzy Szaniawski
Profesor Tutka
Wydawnictwo Literackie, Kraków 1972
Profesor Tutka
2
Profesor Tutka
wśród melomanów
Kilku miłośników muzyki rozmawiało o instrumentach. Zastanawiano się, który
z powszechnie znanych instrumentów działa najsilniej, najbardziej bezpośrednio na
słuchacza. Najwięcej głosów otrzymały skrzypce. «Skrzypce — powiedział ktoś —
mogą mnie doprowadzić do ekstazy». Ktoś inny ujął się za wiolonczelą, jednakże
w opinii górowały skrzypce. Gdy była mowa o fortepianie — owszem — przyznano
mu wiele, i to, że skala duża, i wygrać można wszystko — ale właśnie tego oddzia-
ływania, tego, co może doprowadzić niemal do ekstazy — tego fortepian dać nie
może.
— A jednak... — odezwał się milczący do tej pory Profesor Tutka — a jednak...
Opowiem państwu pewne moje przeżycie. Jechałem statkiem z Genui do Aleksandrii.
Morze było spokojne, a na pokładzie zebrało się mnóstwo podróżnych. Między nimi
był młodzieniec, jak mi sam mówił, na wpół Grek, na wpół Rumun, człowiek w za-
chowaniu się swoim trochę ekscentryczny, trochę, można powiedzieć, wariat, ale
pianista wprost fenomenalny! Właśnie z nim rozmawiałem, gdy na pokładzie dał się
zauważyć jakiś gorączkowy ruch załogi. Po chwili spokojne morze zaczęło jakby
przybierać inny kolor i wezwano nas do opuszczenia pokładu, gdyż spodziewana jest
— krótko mówiąc — burza. Wówczas ten na wpół Grek, na wpół Rumun, pianista
wprost fenomenalny, spojrzał na mnie i powiedział:
— Chcę grać!
Zeszliśmy z nim do saloniku koncertowego i pianista zasiadł do potężnego for-
tepianu. Ledwie uderzył w klawisze, stało się coś nieoczekiwanego: dziób statku
poszedł gwałtownie na dół, a przymocowany specjalnie do podłogi fortepian zerwał
swoje więzy i odjechał na kółkach od pianisty. W ostatniej chwili chwyciłem pianistę,
który z wyciągniętymi rękami pozostał na taborecie — powtarzam, w ostatniej chwi-
li, gdyż dziób statku podniósł się nagle w górę, fortepian wracał. Oczywiście, że nie
wróciłby grzecznie pod ręce pianisty, ale pędząc ku przeciwległej ścianie — zmiótłby
po prostu człowieka.
Gdyby dziób statku wpadał tylko w dół lub podnosił się ku górze, fortepian jeź-
dziłby tam i z powrotem, po jednej linii — i można by obrać jakiś punkt strategiczny,
aby nas nie rozpłaszczył na ścianie. Ale rozszalała burza zaczęła rzucać statkiem we
wszystkie strony: skręcała go, przewracała na boki. Nie można było przewidzieć,
3
z której strony uderzy w nas już wprost rozszalały fortepian. W pewnej chwili rzuci-
liśmy się do drzwi — drzwi ktoś zamknął! Grozę sytuacji powiększała ciemność,
w której rozszalałe cielsko fortepianu, szczerząc klawisze i jęcząc strunami, przy każ-
dym uderzeniu o ścianę — wstrząsało widmem śmierci.
Nie myśląc zupełnie o tym, że nikt treści mego wołania nie rozumie, zacząłem
krzyczeć po polsku: «Ratunku, ratunku!» Pianista to samo krzyczał raz po grecku,
a raz po rumuńsku. Wreszcie zaczęliśmy krzyczeć, mało krzyczeć — darliśmy się
w języku międzynarodowym: «S.O.S.! S.O.S.!»
Ktoś otworzył drzwi. W te drzwi otwarte wbiegliśmy w ostatniej chwili, bo forte-
pian z jakąś wściekłością, z jakąś nieprawdopodobną furią pędził za nami, aż oparł
się z jękiem, łoskotem o ścianę.
Proszę państwa — mówił Profesor Tutka — nie skrzypce, nie wiolonczela — ale
fortepian, właśnie fortepian zrobił na mnie najpotężniejsze wrażenie w mym życiu —
tego dnia, gdy szalała burza na morzu, a ten na wpół Grek, na wpół Rumun, piani-
sta... wprost fenomenalny! zasiadł do fortepianu i — fortepian odjechał.
4
Profesor Tutka
a hasło «sztuka
dla sztuki»
Ktoś z rozmawiających twierdził, że kierunki i hasła w sztuce, które pozornie są
już przestarzałe i zapomniane, zjawiają się znów, jak powracająca fala. Ale ktoś inny
twierdził z uporem, że na przykład takie hasło, jak «sztuka dla sztuki», już nigdy nie
wróci.
Uciszono się, bowiem Profesor Tutka zaczął opowiadać:
— Byłem wówczas w Brazylii i znalazłem się tam na skraju dziewiczego lasu.
W pewnej chwili posłyszałem, jak ktoś powiedział: «szczenię szczeka w szczawiu».
Czy mnie słuch myli? Znów słyszę: «szczenię szczeka w szczawiu». Nasłuchuję:
i znów — «szczenię szczeka w szczawiu».
Opowiadanie przerwał sędzia.
— Proszę pana, jeżeli mi pan jeszcze czwarty raz powtórzy — «szczenię szczeka
w szczawiu», to — za siebie nie odpowiadam! Bo rozumiem: nie wszystko, o czym
mówimy, ma posiadać myśl głębszą. Ale musi być w tym jaki taki sens. A pan nam tu
opowiada... Dlaczego w szczawiu, pytam, dlaczego — w szczawiu?!
— Panie sędzio. Gdyby wobec pana kobieta-Polka powiedziała; «szczenię szczeka
w szczawiu», mógłby pan słusznie wysunąć zarzut, że w tym nie ma myśli głębszej.
Ale: gdyby to powiedziała c u d z o z i e m k a, toby pana przede wszystkim
zastanowiło to, że może ona wymówić tak trudne słowa.
— Ano to mów pan od razu, że to była cudzoziemka.
— Tak. Papuga.
— Papuga?
— Papuga. Zacząłem się zastanawiać, skąd papuga na skraju dziewiczego lasu
mówi po polsku? Zacząłem myśleć jak detektyw. A ponieważ czytywałem i książki
kryminalne, wiedziałem, jak powinien myśleć detektyw. Naprzód musi się zastano-
wić i dopiero — wywnioskować. Nigdy odwrotnie. Zastanowiłem się i wywniosko-
wałem, że tu musi mieszkać jakiś Polak, który nauczył mówić papugę po polsku.
I nie jest to Polak zwykły. Bo, że zdolny, a nawet utalentowany, to — nie ma w tym
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • paulink19.keep.pl