, Józef Ignacy Kraszewski - Nera cz. 3, Józef Ignacy Kraszewski, ebook, pdf 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
J. I. Kraszewski
NERA
CZĘŚĆ TRZECIA.
Uśmiechało się zużytemu i znudzonemu na- wet grą, która go dawniej roznamiętniała —
odegrać rolę opatrzności wobec własnego dziecka długo zupełnie zaniedbanego. Wygrana w
Monaco, potem wiadomość o spadku, który go postawił na nogi znowu, odżywiły księcia.
Przybywał do Paryża nie dla Paryża, który znał aż nadto, i którym nie raz jeden tak był znużony
już, jak wszystkiem w świecie, czego nadużył, — ale dla Nery. Oko jego nadzwyczaj bystre,
instynkt starego wygi, wskazywał mu, że Lesław był zajęty mocno Nerą. Posłużyć się nim, — a
może nawet przyjść mu z pomocą, wchodziło w rachunek księcia doskonale. Chciał go szukać tu,
gdy los mu rzucił w ręce na pierwszym kroku. Filipesco miał tę wiarę niedowiarków i sceptyków,
— że, co los nastręcza,chwytać należy, jako skazówkę przeznaczenia.
Lesław od tej chwili stał mu się jeszcze droższym.
Z trudnością przychodzi nam tu dać jaśniejsze jakieś pojęcie o tym człowieku, który nie był
wcale łatwym do pojęcia dla siebie samego nawet. Na pozór była to natura tak kameleońska i
zmienna, że nigdy jej obrachować z góry nikt nie mógł, a, mimo to, — nie było logiczniejszego
człowieka nad niego. Rzucanie się, szukanie wrażeń, roznamiętnianie do coraz nowych ludzi i
celów, — były jego cechą. Właśnie teraz dziecię zajmowało go wyłącznie. Nie miał na sumieniu, że
tak długo je za- niedbał, ale oddać je niegodziwej matce — nie, — tego nie chciał dopuścić!!
Oprócz tego, piękna, utalentowana, urocza, — coś w charakterze mająca z niego Nera, pociągała go
urokiem jakimś. Taką córką mógł się bawić, i przez czas jakiś gorąco zajmować jej losem.
Wszystko zresztą, od kobiet poczynając, aż do gry, która go najdłużej roznamiętniała, — nudziła go
już, chciał spróbować być ojcem... Było to rzeczą dla niego nową, nie liczył bowiem tego, że się
dzieckiem bawił czas jakiś jak wystrojoną lalką. Filipesco przybywał, nie wiedząc gdzie ma.
szukać Nery, ale miał już pewne nici i drogi przewidziane, któremi dojść się do niej
spodziewał.
Między innemi owa, dziś taki obudzająca szacunek pułkownikowa de la Porte, była mu z
dawnych.
czasów, z wcale innego położenia dobrze i zbliska znajomą. Wiedział o niej tyle, iż przez to
mógł nią zawładnąć. O pułkownikowej zaś spodziewał się tegoż dnia mieć wiadomość od jej
siostry, żyjącej w Paryżu. Siostry, do której się może nie przyznawała pani de la Porte, ale unikać
stosunku z nią nie mogła.
Lesław, pod wrażeniem pierwszego widzenia się z Nerą, które go uczyniło tak szczęśliwym,
— nie przywiązywał wagi zresztą do niczego. Filipesco był mu — obojętnym, niemal zawadą. Nie
myślał go ani szukać, ani uciekać od niego, — ciekawym był tylko, jakie zajmie stanowisko wobec
Nery.
Nazajutrz w godzinie odwiedzin, hrabia był już na Rue de la Paix. Połowa pierwszego piętra
umeblowanego, które Simon bardzo po pańsku zamówił dla wnuczki, — miała wprawdzie tę
powierzchowność trywialnej elegancyi, którą się odznaczają pierwszorzędne hotele, nie było w niej
indywidualnego piętna osoby, która lokal zamieszkiwała, ale — wyglądało to bardzo przyzwoicie,
aż nadto może pańsko. Lokaj stał w przedpokoju. Na niczem, przez komfort XIX wieku
wymaganem nie zbywało.
W salonie nie znalazł nikogo. Tu już kwiaty i książki na stoliku pewny charakter nadały
pospolitemu zresztą mieszkaniu.
Nie czekał długo, pierwsza weszła pośpiesznym krokiem, prześliczna] w stroju rannym,
pełnym prostoty wykwintnej, Nera, za nią, jakby jej nie chciała stracić z oczów, śpieszyła
pułkownikowa.
ale o tej oboje oni (zaledwie ją przywitał Lesław) zapomnieli. Należała do mebli salonu.
Nera była w chumorze młodości pełnym, uradowana, nie kryjąc się z tem, że rada widziała
gościa tego, w którego twarzy czytała, że równie byt uszczęśliwionym, znalazłszy ją.
Nie potrzebowali oboje żadnych prolegomenów do rozmowy poufałej, przyszła ona sama,
jakby dalszy ciąg przerwanej w Nizzy.
Zapytana o to, co z sobą chciała począć w Paryżu, czem ma życie zapełnić, Nera
odpowiedziała otwarcie:
— Mam wszystko, co do uprzyjemnienia życia jest potrzebne, nawet zbytkowego. Grzeczny
Belotti pamiętał o tem, abym konia, którego lubiłam, dostała. Pułkownikowa mi wprawdzie
towarzyszyć nie może, chyba powozem, bo konno nie jeździ, ale mam doskonałego grooma.
— A w razie potrzeby we mnie mieć pani możesz na usługi swego masztalerza, — rzekł
Lesław. — Wprawdzie koni moich nie sprowadziłem do Paryża, ale z łatwością znajdę tu
wierzchowca, lub każę z Nizzy sobie wysłać mego Naboba.
— Ale ja, — przerwała Nera, — do konnej jazdy jeszcze nie mam ochoty. Zresztą fortepian,
książki, powóz do przejażdżki, — czegóż można żądać więcej?
Pułkownikowa nie bez myśli dorzuciła.
— Braknie nam towarzystwa, szczególniej kobiecego,
— A! przepraszam panią, — odezwała się Nera, — o to radabym się postarać jaknajpóźniej
ma- żna, bo - o towarzystwo, wedle mojego serca, będzie trudno, a inne wcale mnie nie zabawi i
zacięży.
— Trudno jednak z wielu względów na samem męskiem się ograniczyć, — podszepnęła de
la Porte.
— Tych względów, — z naciskiem odparła Nera, — ja znać nie chcę. Jestem i pragnę
pozostać trochę emancypowaną.
Surowe spojrzenie pułkownikowej całą było odpowiedzią, ale Nera nie dawała się tem
bynajmniej onieśmielić. Zwróciła się do Lesława i rozmowa popłynęła złocistym potokiem.
Hrabiemu zdawało się, że nie od rzeczy będzie napomknąć Nerze o przybyciu ks. Filipesco
z Nizzy.
Zdziwił się, gdy mu na to odparła z zupełną obojętnością, że go wcale nie znała. Nie nalegał
więc, dodając tylko, że zapewne starać się, będzie przedstawić jej, co zbyła milczeniem. Zapytany o
to, co w lecie z sobą chce począć, — Lesław odpowiedział tak dwuznacznie, aby mógł później sobą
rozporządzić, nie narażając się na podejrzenie, iż goni za Nerą, w istocie mając zamiar szukać jej.
— Tymczasem, — dodała ona, — staram się o znalezienie dla siebie na przyszłość
mieszkania nie w Paryżu samym, ale W okolicy. Ponieważ dziad mój zgodził się na to i dał mi carte
blanche, szukam więc do nabycia domu z ogrodem, gdzieś niedaleko, tak, abym miała stolicę pod.
ręką, nie mając ciężaru jej na ramionach. Oko- lice są piękne, willi, urządzonych nie bez pewnej
elegancyi, pospolitej trochę, — bardzo wiele, samo poszukiwanie gniazda nie jest bez
przyjemności. Jeździm z panią de la Porte prawie codzień, jeszczem nic nie wybrała.
Pani de la Porte, która nie chciała pozostać milczącą, wmieszała się do rozmowy, ale czuć
było w tem, co mówiła, jakiś zakwas złego humoru, na co ani Nera, ani hrabia nie zważał wcale. Na
dzień następny umówiono się o przejażdżkę konną, co zdawało się też na pułkownikowej czynić
niemile wrażenie, ale zaprotestować nie śmiała.
Donosiła ona proprio mota, Simonowi codzień prawie o Nerze, układając raporta z
oględnością wielką, ale z bardzo zręcznemi aluzyami, jakie się jej zdawały właściwemi. Nie
omieszkała też wieczorem po spotkaniu w teatrze napisać o tem, a teraz gotowała się do raportu o
projektowanej konnej wycieczce. Hrabia Lesław w tych listach grał rolę, — na pozór — obojętnej
istoty, — ale tak jakoś narysowanej, jakby — się jej obawiać było potrzeba.
Nera kilka razy pisała także do Simona, ale instynktowo jakoś listy swe sama rzucała do
pocztowych skrzynek. Było to wprost tylko dawnem nawyknieniem, ale w oczach pułkownikowej
uchodziło za okaz nieufności względem niej.
Położenie jej, jako towarzyszki, dotąd nie było przyjemnem, bo — oprócz wdzięczności
Simona, — nader problematycznej, nic więcej nie obiecywało, a pani de la Porte była wymagającą.
Za- czynała więc rozmyślać na czyją stronę stanowczo przejść miała, avec armes et bagages?
I tego dnia właśnie, gdy miała ważyć i namyślać się, odebrała od siostry stanowcze żądanie,
aby w godzinie śniadania znalazła się u niej — koniecznie. "Rzecz jest największej wagi dla
ciebie", stało w przypisku,
Siostra pani pułkownikowej, p. Matylda du Pont, która zwała się wdową i miała córkę w
kwiecie młodości, bardzo ładną, — należała do tego świata nieokreślonego, który leży pomiędzy
przyzwoitym światem a sferą przejściową do — pół-świata. Na pani du Pont nie ciężył jawnie
żaden skandal, któryby ją czynił niemożliwą. Obie te panienki, pochodzące z Burgundyi, — nosiły
nazwisko starej rodziny szlacheckiej, były bardzo piękne, — pokazywały się w Paryżu w saloniku
jakiejś ciotki, która miała bureau d'esprit i liczyła się do "niebieskich pończoch".
Od tej ciotki wysunęły się w świat, znikały, ukazywały się, panna Matylda powróciła raz
jaka pani du Pont i wdowa, chociaż mąż jej pozostał mytem... Siostra jej, więcej na siebie oczu
ściągala, rozbudziła kilka namiętności głośnych, odegrała kilka ról w dramatach miłosnych, o
których mówiono wiele, wyszła za bardzo pięknego i zacnego półkownika i... dopielęgnowała go
przykładnie aż do trumny.
Pani de la Porte, jak widzieliśmy, nie pozostało nic, oprócz wdowieństwa z ubóstwem
ciężkiem, gdy pani Matyldzie du Pont działo się bardzo dobrze.
Siostry bywały z sobą różnie, — w zupełnym rozbracie, w ścisłych stosunkach, w
obojętności.
Du Pont należała do typów paryskich bardzo pospolitych. Młodsza od pułkownikowej,
dowcipna, zręczna, niegdyś bardzo piękna, a do dziś dnia jeszcze wcale ładna i dobrze zachowana,
— łódką swojego życia umiała kierować z niepospolitą zręcznością.
Pierwszym tego dowodem było, że mogła się zwać i była w istocie "rentiere". Grała na
giełdzie szczęśliwie, miała piękne mieszkanie na trzeciem piętrze, w bardzo pięknym nowym
domu, którego, jak mówiono, była współwłaścicielką; stroiła się, córce dala wychowanie świetne.
Stosunki wreszcie, zwłaszcza w towarzystwie męskiem,. sięgały najwyższych sfer
arystokratycznych i giełdowych. Miała w obu protektorów bardzo gorących i wpływowych.
Słowem, w swej sferze pani Matylda, była — une puissance.
Siostry, naprawdę powiedziawszy, nie lubiły się. Matylda wyrzucała pułkownikowej
nieumiejętność życia, chytrość, zawiść, przewrotność, pani de la Porte — zwała Matyldę
Talleyrand'em w spódnicy.
Pojednały się jednak teraz i żyły z sobą na stopie — obojętności łagodnej. Pułkownikowa
tego nie mogła darować siostrze, że jej do domu wziąć dla wychowania córki nie chciała.
Du Pont ruszała ramionami, gdy o tem mówiono i mruczała: — Ja! wziąć tę żmiję do
mojego domu... dozwolić jej wyrwać mi serce mego dziecięcia, — pas si béte!
Odebrawszy tak kategoryczne wezwanie od siostry — pułkownikowa, choć się jej oddalać
na długo od Nery nie chciało, była zmuszoną prosić o urlop kilkogodzinny, ktory otrzymała z
największą łatwością.
Ubrana z wielce smakowaną prostotą, gdyż umiała się stroić właściwie do miejsca i czasu,
pułkownikowa trochę wcześniej przed oznaczoną godziną dzwoniła już do drzwi siostry — i poszła
do niej do sypialni, gdyż du Pont się jeszcze ubierała.
Słuszna, pomimo lat swych, bardzo jeszcze pięknej figury, szatynka z oczami niebieskiemi,
pełnych kształtów, biała i bardzo delikatnej płci, — miała ten rodzaj piękności, który się długo daje
przechowywać, — nie odznacza wyrazem wielkim, ale się wszystkim podoba. Zalotność w różnych
stopniach, umiejętnie zastosowywana do ludzi, — była bronią, którą walczyła zwycięsko pani
Matylda. Umiała nią władać z wielką znajomością charakterów.
Córka, Lolotte zwana, podobna do matki, ale nierównie więcej mająca dystynkcyi, —
uchodziła za piękność, która miała wielką przyszłość przed sobą. Strzeżono jej z niezmierną
troskliwością, gdyż matka się obawiała niezmiernie — przypadku.
— A! to ty! — zawołała, witając ją i obsypując twarz właśnie dokończoną lekkim
obłoczkiem pudru. — Dobrze, żeś trochę wcześniej przybyła. Chciałam cię mieć na śniadaniu. Jest
interes seryo — twój...
— Mogę spytać cóż to takiego? — siadając i przeglądając się w wielkiem lustrze, odparta
pani de la Porte.
— Przyjechał do Paryża mój stary i dobry przyjaciel, twój także, książe Filipesco. Ale ty go
znałaś pod nazwiskiem, on ma drugie... ty już wiesz. Nie przypominam sobie.
Pani de la Porte podszepnęła zapamiętane dobrze.
— Wiesz pewnie, że on jest ojcem tej panny, którą ci dano do pilnowania.
— Wiem i nie wiem.
— Ale, niezawodnie, tak jest, przynajmniej się przyznaje do tego, — dodała du Pont. — Jest
to marnotrawca, dziwak, rozpustnik, ale los mu tak sprzyjał, że kilka razy straciwszy znaczną
fortunę, znowu podobno jakiś spadek otrzymał.
— A! a! — szepnęła, wsłuchana pilno w opowiadanie siostry przybyła.
— Filipesco żywo się zajmuje losem córki, którą przez długi czas z oczów był stracił. Serce
czy fantazya w nim gra? nie wiem. Mniejsza o to, ale — potrzeba mu pomódz!
Spojrzała na pułkownikową, która minę nastroiła bardzo seryo.
— Zobaczymy, o ile się to da zrobić, bez narażania się z mej strony, — odparła pani de la
Porte.
Spojrzały na siebie.
— Tłómacz się jasno, — rzekła sucho gospodyni domu.
— Naprzód, moja droga, ja dotąd na moją pannę najmniejszego wpływu nie mogłam
uzyskać, — mówiła pułkownikowa.— Jestto istota samowolna i nawykła nie ulegać nikomu.
Powtóre, dziad jej, Simon, umawiając się ze mną, nie wymagał wcale, abym nią kierowała i
zastrzegł jej swobodę.
— Ale to doprawdy śmieszne, — przerwała du Pont, kończąc toaletę. — Nie idzie o to, do
czego masz prawo i upoważnienie, ale co powinnaś i możesz zrobić, chodząc około twej pupilki —
umiejętnie.
— To potrzebuje czasu, — odparła pułkownikowa. — Dziewczyna jest, — dosyć
powiedzieć, — była gwiazdą cyrkową. Muszę też jej to przyznać, jest niepospolicie obdarzoną
istotą, a śmiałą, aż do przerażenia!! Ale czegóż chce Filipesco?
— Czego będzie żądał, nie wiem, — odezwała się siostra, — tymczasem trzeba mu przystęp
do domu ułatwić. Dziewczę powinno sobie ojca przypomnieć.
— Obejmuje więc rolę ojca? — odezwała się de la Porte, — ale mój papa Simon, ani ojca,
ani matki swojej pupilki znać nie chce. Nie wiem, czy ułatwienie mu przystępu nie będzie mi za złe
wzięte?
— Moja droga, — roześmiała się Matylda, — stałaś się dziwnie niepojętną. C'est simple
comme bonjour, że widzenia się z ojcem nie ty będziesz, sprawcą, ale naprowadzisz tę samowolną
córkę, aby ona go sama żądała.
— Doskonale to rozumiem, — kwaśno rzekła pułkownikowa, — tylko ty, nie znając Nery,
nie wiesz o ile to jest wykonalnem.
— Koniec końcem, Filipesco przyjdzie dziś na śniadanie, znasz go, rób z nim co chcesz, ja
umywam ręce.
— Zobaczymy, co się da zrobić, — sucho zamruczała siostra.
— Uprzedzam cię, że ów książe, puisque prince il y a, gorąco tę sprawę bierze do serca, a ja
nie rozumiem dobrze dlaczego, bo à — milionów papy Simona nie może jej dać, a może ją
pozbawić, — kochać zaś dziecka, nie sądzę, aby potrafił. Jest w tem coś zawikłanego.
— Muszę ci się wypłacić zarzutem, jaki mnie zrobiłaś przed chwilą. Ty jesteś niepojętną.
Jest to poprostu walka między ojcem i matką, którzy się nienawidzą i chcą dziecko wyrwać sobie.
— Ale matki nie widzę! — roześmiała się du Pont.
— Bądź pewną, że się ona wkrótce ukaże, — dodała pułkownikowa. — Moim zaś interesem
jest bronić Simona. Matka, dosyć pono majętna, nie umie się rządzić. Filipesco jutro wszystko co
ma może przegrać. Papa Simon jest jeden solide.
Rozmowę przerwało tryumfalne wejście wystrojonej i w samym rozkwicie młodocianych
wdzięków Lolotty. Dziewczę było prześliczne, lecz wyraz twarzyczki tak miała już wiarą w siebie i
pychą nacechowany, że więcej budziła podziwu, niż sympatyi. Cały urok dobrodusznej, na- iwnej
młodości ginął pod tą maseczką zarozumiałości zepsutego dziecięcia.
— Jesteś śliczna jak anioł! — odezwała się, witając ją ciotka. — Stary Filipesco gotów
oszaleć.
— A! ale nie dla niego przecie moja Lolotta, choć i księciem jest i ma może znowu jakie pół
miliona. Dla Lolci dwadzieścia tysięcy franków rocznego dochodu!!! nie starczy na szpilki.
Lolotta potwierdzająco się uśmiechnęła, a matka dodała cicho:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • paulink19.keep.pl