, Józef Ignacy Kraszewski - Justka - miniatura z życia powszedniego, Józef Ignacy Kraszewski, ebook, pdf 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JUSTKA
Miniatura Z życia powszedniego przez
J. I. Kraszewskiego.
Na ganeczku we Dworze Baranowieckim stała dziewczynina, mała. chuda, żółta, z włosami
rozrzuconemi, z zapłakanemi oczyma, w rękach zapracowanych i zasmolonych mnąc koniec
fartuszka, którym łzy musiała ocierać, teraz już osychające. Na głowie w rozplecionym warkoczyku
tkwił na pół zwiędły kwiateczek żółty łotoci, tylko co rozkwitłej — bo wiosna niebieskiemi oczyma
pogodnego lazuru uśmiechała się ziemi.
W ganku nie było oprócz niej nikogo, ale we wnętrzu domu słychać było Sędzinkę,
dziedziczkę Baranówki, która, jak burza odciągała właśnie, burcząc i warcząc na niesforne
dziewczę. W uszach jej brzmiał jeszcze ostatni wyraz gniewu, którym odchodząc rzuciła, raniąc nią
serce: Błaźnica!
Dziewczynka (mogąca mieć lat około dziesięciu), powtarzała sobie pocichu to połajanie,
niewiedzieć dlaczego biorąc je daleko goręcej do serca, niż wszystkie inne, jakie się jej na głowę
posypały.
— Błaźnica! Tego przezwiska tak niemile brzmiącego, właśnie może dlatego, iż znaczenia
jego nie rozumiała — mała Justka nie mogła przełknąć i strawić.
Poruszała główką, rzucała ramionami i mruczała ciągle — błaźnica!
Westchnęła głęboko. Spójrzała na bose, zbłocone nóżki, na chude ręce, na grubą, zgrzebną
koszulinę, na wyblakły fartuszek — owe dobrodziejstwa, jakiemi ją okrywała Sędzinka; na pamięć
przyszła kasza ze starą słoniną i kartofle, któremi ją karmiono; praca, którą się od dnia do późnej
nocy zamęczać musiała — i jeszcze raz powtórzyła: błaźnica!
Trzeba zaś wiedzieć, że tak zwana Sędzinka, pani Petronela ze Zbojewskich
Karandaszewska, wdowa po panu Władysławie, dziedziczka Baranówki i Żubrzyniec na skraju
Puszczy Kobryńskiej — najzacniejsza w świecie osoba — oile była dobrą, litościwą, czynną,
pracowitą i wzorową gospodynią, a troskliwą matką, dla włościan sprawiedliwą panią i t. d., o tyle
w pożyciu powszedniem temperament czynił ją nieznośną. Potrzebowała dla konkokcyi gniewać
się, wykrzyczeć, wydąsać, a czasem dochodziła do tego stopnia rozdrażnienia, iż bezbronne
dziewcząta, jak oto dziś Justkę — poszturchała. Nie było w tem nic strasznego, ani bolesnego; sama
Sędzinka się po- tem wstydziła tej porywczości — ale na razie— wstrzymać się nie mogła.
Kuksaniec się wyrwał — niespostrzeżony.
I tak właśnie dziś dostał się, nie jeden, ale para ich, tej biednej Justce, do której Sędzinka
partykularną (jak się wyryżała) miała "ansę".
Z Justki był biegus sławny, więc gdy pośpiesznie chciała Sędzina kogoś zawiadomić, dać
rozkaz, otrzymać potrzebną informacyą, zwykle — "nogi za pas" — wyprawiała tę Justkę, która
znowu, wolałaby była stokroć w garderobie siedzieć nad elementarzem, który chciwie studyowała. I
tym razem wysłana Justka na folwark do gospodyni po wiadomóść ważną: ilu faskami masła
Sędzinka rozporządzać mogła? licho nadało, skusiła się wycieczkę zrobić na łąkę za folwarkiem,
aby urwać łotoci i wetknąć ją sobie we włosy. Był to kryminał w oczach Sędziny — bo i
nieposłuszeństwo, samowola i symptom zdradzający płochość. Justka spóźniła się z powrotem; we
włosach przyniosła dowód swej winy i Sędzinka, rada ze zręczności, wyłajała, wyszturgała,
nagroziła, nafukała, tak, że aż na błaźnicy się skończyło.
— Proszę ja kogo! Smarkata ta jakaś, będzie mi sobie za kwiatkami po łąkach biegać! i
czupiradło to stroić się chce jeszcze! Dam ja ci! nauczę ja ciebie, będziesz ty mi kwiatki zbierała....
Justka po kilka razy na dzień podobne łajania, przy najmniejszej okoliczności musiała
znosić, czasem nawet bez żadnej dobrej racyi, tym razem wszystko się w niej zburzyło, zawrzało i
w duszy bunt podniosło.
Justka była sierotką, siostrzenicą gumiennego Rabickiego, wziętą na usilne prośby jego,
przez litościwą Sędzinkę; kilka już lat znosiła tę edukacyą ostrą; a że sama pani ząb do niej i ansę
miała, szli za jej przykładem wszyscy we dworze i kto co mógł na Justkę wymyślał i donosił.
Sędzince najbardziej to się w dziecku niepodobało, że zamiast do szycia, do pończochy, do
robótek kobiecych, miała niezmierny pociąg do elementarza i gwałtem uczyć się chciała. Odbierano
jej, konfiskowano, palono po kilkakroć książczyny, które ona niewiedzieć jakim sposobem i zkąd
dostawała. Nie pomagało nic. Justka chowała elementarz za koszulinę, kryła go w drewka,
podsuwała pod szafy — a niespodziany napad łapał ją na gorącym uczynku syllabizowania.
Sędzinka widziała w tem objaw jakiegoś buntowniczego ducha, symptomat najgorszych
skłonności, kryjących się w tem dziecku, które chciała koniecznie złamać i zmusić do
posłuszeństwa.
Lecz im więcej starała się Justkę pokierować według swej myśli, do kur, do motków, do igły
— tem silniej dziewczę się jej wyrywało.
Zkąd ten duch oporu i ta ochota wykształcenia się instynktowna, wzięły się w dziecku
opuszczonem, poniewieranem, tegoby nikt pono wytłómaczyć nie potrafił, chyba cudem jakiegoś
atawizmu. Rodzice jej byli biedni, matka czytać nie umiała. Wuj, gumienny, prosty biedny
człowiek, wprawdzie na drukowanej książce nabożnej czytał powoli modlitwy, ale pisał jak kura i
regestra jego odznaczały się nieforemnoscią swoją, Poczciwość, wierność i niewielkie wymagania
jedne mu miejsce zapewniały.
Rabicki nie miał na całym świecie nikogo oprócz tej siostrzeniczki; kochał to dziecko,
uważał za wielkie szczęście, że Sędzinka się podjęła ją wychować i w garderobie na — panienkę
wykształcić. Wyobrażał on sobie wszelkie wychowanie jako ostry nowicyat, w którym środki
surowe były nie do uniknienia: więc, gdy mu się Justka skarżyła, pocieszał ją, jak mógł, i skłaniał,
jak umiał, aby miała cierpliwość i starała się sobie zjednać serce Sędzinki.
Tymczasem szło coraz - to. gorzej. Pani się gumiennemu skarżyła na wychowankę. Justka
słuchała, mówiąc, że nie wytrzyma, a Rabicki wzdychał, to Sędzinie się do nóg kłaniając i prosząc
aby miała zlitowanie nad głupią, to Justce wmawiając, że powinna była cierpieć, milcząc, i znosić
kaprysy pani — ażeby się to — dał Pan Bóg, zmie- niło na lepsze, co. w jego przekonaniu
nieohybnie nastąpić miało.
Justka wprawdzie starała się przebłagać Sędzinkę i zjednać ją sobie, ale przychodziło to z
trudnością wielką, bo miała przeciwko sobie uprzedzenia i ten nieszczęsny elementarz, ku któremu
ją jakaś siła ciągnęła. W innych rzeczach uległaby zresztą, lecz nauczyć się czytać chciała
koniecznie. Zdawało jej się to wrota do nowego życia otwierać.
Zkąd ta myśl — przyleciała do niej, siadła w jej głowinie i zagnieździła się? ona sama
niewiedziała. Sędzinka byłaby może kazała się jej uczyć, i zmuszała do elementarza, gdyby ona go
sobie nie życzyła, ale ten pociag w oczach jej był podejrzany. Upatrywała w nim niepotrzebną i
zawczesną ambicyą.
Z sercem przepełnionem bólem, Justka, otarłszy łzy w ganku, zamiast pójść zaraz do
garderoby i zasiąść do cerowania pończoch — obejrzała. się dokoła i zuchwale poskoczyła ku
stodole, w której się spodziewała zastać wuja.
Był to jedyny człowiek, któremu się poskarżyć mogła, bo w garderobie dziewczęta
rówieśnice i' starsze panny wyśmiewały się z niej i prześladowały. Rabicki, choć nie pochwalił
nigdy, przynajmniej pogłaskał, pocieszył dobrem słowem, wlał w serce jakąś nadzieję. Ilekroć jej
cierpie- nie stawało się nieznośnem — uciekała się do niego. Dnia tego w stodole roboty nie było,
ale stary gumienny, pokaszlując. zimiatał około kup zboża na toku, znaczył je, i chodził właśnie,
opatrując wszystkie kąty.
Nie spodziewał się Justki o tej godzinie i zobaczywszy ją, stanął zdziwiony, sądząc, że
Sędzinka po niego przysłała.
Stary, przygarbiony nieco wiekiem i pracą, Rabicki był flegmatyk, powolny, a życie, do
którego nawykł oddawna już mu się zdawało jedynem, do jakiego był przeznaczony. Nic nie
pragnął tylko tak pobożnie dożyć końca, a doczekać, aby mu Justka dorosła i wyszła na ludzi. Tak
się wyrażał niezdarnie, mówiąc o niej.
Wyraz twarzyczki, z jakim wpadło dziewczę, przestraszył go; oparł się na szufli, którą
trzymał w ręku, i wielkie oczy otworzył.
— A tobie co ?
Justka płakać nanowo zaczęła. Uderzyła się rękami w chude swe piersi.
— Nie wytrzymam! tak mi Boże dopomóż! nie wytrzymam! — zawołała. Po całych dniach
byle co, łaje i łaje, szturga, znęca się. Ot i dziś. posłała mnie na folwark, a żem zbiegła na łąkę i
łotoci sobie urwawszy, we włosy wetknęła, to mnie od błaźnic zbeształa! Od błaźnic! Rabicki stał i
wyraz ten nie zdawał się na nim czynić żadnego wrażenia, głową potrząsał milczący.
— No to co? — odezwał się wreszcie — no? to co? — Mówiłem ci. nie raz. lecz sto razy.
trzeba wszystko znieść! To darmo. Ona zła nie jest.
— Jędza! — wykrzyknęła Justka.
Rabicki się obejrzał wystraszony.
— Milcz-że ty mi — odparł — cicho! Jeszcze kto usłyszy, nietylko ty ale i ja pokutować
będę, tego tylko brakowało. Korona ci z głowy nie spadnie, a pocóżeś za tą głupią łotocią biegała?
hę?
Justka płakała tak. że mówić nie mogła. Spodziewała się współczucia, pociechy, a
znajdowała u wuja tylko naganę i nakaz milczenia. Rabicki stał, spoglądając na nią z politowaniem.
— Mówiłem ja tobie nieraz i powtarzam: trzeba wszystko przecierpieć. Ona zła nie jest, ale
nie lubi, żeby się jej kto sprzeciwiał. Pokora niebiosa przebija, a ty się dąsasz; ona to rozumie.
No — i ten przeklęty elementarz — dodał ciszej.
Justka rękę podniosła.
— Cóż to złego, że ja się chcę uczyć Pana Boga chwalić i duszę pocieszyć? Innym każą
gwałtem, a mnie to ma być zakazane ?
Rabicki ramionami poruszył.
— Otóż widzisz, głupia — rzekł — i tobie - by nato przyszedł czas, ale ona swawoli nie
cierpi.
Pierwsze posłuszeństwo, niż nabożeństwo. I naco tobie tak wiele rozumu!! na co ? Justce
dziwnie się usta wykrzywiły, spojrzała na wuja, duma jakaś odpowiedź jej wstrzymała. Otarła oczy
i poczęła się przechodzić po toku zadumana, a Rabicki gonił za nią wejrzeniem.
— Już niechaj sobie co chce będzie — poczęła cicho. — Pójdę ztąd. bodaj o żebraczym
chlebie, pójdę! nie wytrzymam!
Wuj, który szuflę jeszcze trzymał w rękach, załamał je, zapomniawszy się. i padła z wielkim
hałasem na tok. Miał się schylić, aby ją podnieść, gdy Justka podbiegła i podała. Mógł teraz zajrzeć
w jej oczy zaczerwienione, przypatrzeć się twarzyczce wychudłej, zmęczonej, i litość go przejęła.
Zwolna rękę położył na główce dziewczęcia, pogłaskał ją i zamruczał.
— Bądź cierpliwa. Wszystko to są bzdurstwa; przejdzie to, zapomni się.
Dziewczę, zadumane, zdawało się myśleć o czem innem.
— Kochany wuju — szepnęło — a czy to już dla mnie tyle świata, co w Baranówce? Czyż
ja sobie, choć smarkata, nie mogłabym na kawałek chleba i gdzieindziej zarobić, aby tu tego ponie
wierania nie cierpieć. Dobrze tobie mówić, co nie widzisz, ani słyszysz, jak ona po całych dniach
znęca się nademną. Gdybym nie wiem co zrobiła, zawsze źle. Pójdę w świat! pójdę w świat!
Rabicki oglądał się wylękły.
— Cicho ty. szalona! Nie pleć i nie bałamuć. Dokąd pojedziesz? Myślisz, że tak łatwo
znaleźćsłużbę i przytułek! Psami cię wyszczuwać będą. Z głodu - by ci przyszło mrzeć, gdyby nie
jej łaska.
— Ale piękna mi łaska! — wyrwało się dziewczęciu. — Ja mrę i schnę, a ona litości nie ma.
I płakać zaczęła, znowu. Rabicki się zamyślił.
— Wracaj mi zaraz do domu — rzekł. — Znowu biedy napytasz i mnie jej naprowadzisz.
Sędzina zawoła. Spytają, gdzieś była: domyśli się, żeś ze skargą biegała do mnie. Idź! idź!
Justka podniosła ku niemu oczy, jakby błagające jeszcze litości, lecz, dostrzegłszy w nim
tylko wielką obawę, nie powiedziała już ani słowa. Milcząc, pocałowała jego zawalaną rękę,
przyłożyła fartuszek do ust i — pobiegła.
I tu dla niej nie było pociechy! Pędem powróciła do dworu, wpadła do garderoby i wprost
pobiegła do twardego stołka, który na nią czekał z kupą starych pończoch do cerowania na stole.
Siadła na swojem miejscu, nie spojrzawszy na nikogo, porwała pierwszą lepszą dziurawą piętę i
wypórkami poczęła ją łatać. Cała gromadka dziewcząt znajdująca się tutaj, która już wiedziała o
łotoci i łajaniu, przyjęła ją znaczącem milczeniem. Nikt ani się zbliżył do niej. Starsza panna
Hanna, przymrużonemi oczyma popatrzyła na buntownicę i odezwała się ostro:
— Pończochy do prania potrzebne, a tu i początku z niemi nie ma. Mówiłam pani, że Justki
posyłać nie można nigdzie, bo ledwie za próg, to i przepadnie, przywiązać by ją chyba do stołka, i
to patrzeć, aby się nie urwała.Śmieszki się słyszeć dały i prychania, bo to miało być dowcipne, a
dziewczęta się przypochlebiały pannie Hannie tym sposobem. Justka z głową spuszczoną nie
odpowiadała ani słowa, nie podniosła oczu: zdawała się nie słuchać i nie słyszeć. Włożyła chudą
rączynę w piętę pończochy i igła chodziła już żywo, aby nagrodzić czas stracony.
Najbliższą sąsiadką Sędzianki była pani Porochowa ze Zdunowa, o granicę, jak ona wdowa,
jak ona mająca córkę i syna, równego niemal majątku i na jednem z nią stopniu wykształcenia i
stosunków. Wiek obu pań był przybliżenie równy, chociaż Sędzinka utrzymywała, że była młodszą
o trzy lata, a pani Porochowa liczyła sobie mniej od niej pięciu wiosnami.
Żyły ze sobą na pozór dosyć przyjaźnie, lecz zazdrościły sobie wzajemnie, przekomarzały
się, rywalizowały i Wistocie nie cierpiały się serdecznie. Temperamenta też i natury ich jak niebo
do ziemi były do siebie niepodobne. Sędzinka chuda, szczebiocząca, ciągle w ruchu, zajęta,
gderliwa, choleryczna, miała najlepsze serce, a charakter nieznośny, pani Porochowa wydawała się
pobłażaniem i łagodnością, chwaliła wszystko, uśmiechała się, ale zamknięta w sobie w gruncie
była najstraszniejszą egoistką i miała instynkta niedobre, które wiek stwardnił i uczynił nałogami.
Podejrzliwa, posądzająca, ciekawa, myślała tylko o sobie, a reszta świata wcale jej nie
obchodziła, jeśli z niej dla siebie jakiejś korzyści lub przyjemności wyciągnąć nie mogła. Otyła,
ociężała, rumiana, poruszająca się leniwo, Porocliowa miała jeszcze małe pretensyjki do resztki
wdzięków i uśmiechała się zalotnie, co Sędzinkę gorszyło.
Obie sąsiadki szpiegowały się wzajemnie z ciekawością wielką i obie pilnowały, aby oko
obce nie wglądało w ich sprawy, ale Sędzinka mniej była gorliwą, a pani Porochowa nienasyconą.
Co się tylko ważniejszego przygodziło w Baranówce, o tem w Zdunowie natychmiast wiedzieć
musiano.
W każdą prawie niedzielę równie Porochowa, jak Sędzinka jeździły na mszę do
parafialnego kościoła; Sędzinka, przywoziła z sobą cały fraucymer. Zwyczajem było szczególniej
na wiosnę i w lecie przybywać zawczasu, i nim wyszła summa, dziewczęta zabawiały się ze
znajomemi na cmentarzu, kościołek okalającym. Pani Porochowa się tak jakoś urządzała, że zawsze
którąś z dziewcząt baranowieckich potrafiła przyciągnąć i wybadać. Szczególniej zaś lubiła Justkę,
bo ta. naiwna i szczebiotliwa, wypaplała jej zawsze najwięcej, a że do Sędzinki żal miała, nada-
wała więc plotkom swym mimowolnie złośliwą cechę.
Następnej niedzieli dwie bryczki, fornalskiemi końmi zaprzężone, zabrały pannę Hanuę i jej
podkommendne do kościoła. Sędzinka z córką swoją, osobno czterma końmi w lejc, nadążała za
swym dworem.
Parobczaki, fornale byli w tak dobrym humorze wioząc dwie fury dziewcząt, iż konie
popędzali rzeźko, i gdy stanęli przed kościołem, jeszcze Sędziny widać nie było, a przed wielkim
ołtarzem odprawiała się wotywa. Było to na rękę i pannie Hannie, która, chociaż już nie pierwszej
młodości, spotykała się tu z pisarzem prowentowym, starającym się o nią. Dziewczętom więc dana
była swoboda rozpierzchnięcia się po cmentarzu, pókiby na summę w dzwony nie uderzono.
Pani Porochowa już tu w cieniu lip, świeżo się rozwijających, oczekiwała na którą z
wychowanie Sędziny, a traf jej nastręczył najulubieńszą Justkę, mającą jeszcze na sercu owo
połajanie, a w głowie myśli ucieczki, z któremi się nosiła ciągle.
Justka dostała jakąś łakoć, z worka dobytą, pocałowała dobroczynną rękę i poczęła się
skarżeć i boleć na swą dolę, a że pani Porochowa zawsze jej wiele okazywała współczucia, choć
wistocie miała ją za kapryśnicę nieznośną, Justka się wygadała przed nią nawet z tą swą
nieszczęśliwą myślą ucieczki i puszczenia się w świat.
Pani Porochowej taki wypadeczek, któryby poparł jej sądy o charakterze Sędziny i
obchodzeniu się z wychowanicarni, był bardzo na rękę. Nie mogła więc i nie myślała dziewczyninie
odradzać i owszem, zaczęła od ubolewania.
— Już jak mi cię żal. moje dziecko — odezwała się — to wypowiedzieć trudno. A! Jezu
miły! jabym cię wzięła i przytuliła u siebie, toby ci było jak u Boga za piecem, ale to
niepodobieństwo. Sędzinka u mnie we dworze ma swoich szpiegów. Tegoż dnia-by się zaraz
dowiedziała. i dopieroby burza się zerwała! Pomogłabym ci, ale, jak? jak? Już tu. gdy ja z tobą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • paulink19.keep.pl