, Józef Ignacy Kraszewski - Dzieje Polski 23 - Bajbuza, książki, K, ebook, pdf 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Józef Ignacy Kraszewski

 

 

 

Bajbuza

 

Przedsłowie

I oto lektura skończona. Co bardziej sentymentalni czytelnicy ocierają ukradkiem łzę. Aż żal, że to już koniec. Ale bardziej niechaj żałują ci, którzy powieści nie przeczytali w ogóle.

J. I. Kraszewski ma ustaloną pozycję wśród czytelników. Jest Autorem znanym i lubianym, A przez to poszukiwanym w księgarniach. Nie ma biblioteczki domowej, w której nie stałoby chociaż jedno z dzieł Kraszewskiego. “Bajbuza” to jednak nie “Stara Baśń”, bowiem powieść ta nie jest znana szerszemu ogółowi i dlatego, podejrzewam, nawet kupiona, spełniać będzie jedynie funkcję dekoracyjną w wielu domach. A szkoda.

Kraszewski to pisarz płodny. Pracowity. O tym wiedzą wszyscy. Wielu jednak dodaje, A czynią to na ogół intelektualiści o wysublimowanym smaku estetycznym, że nie jest on pisarzem wysokiego lotu. Opinia jak najbardziej fałszywa i krzywdząca! A oto jej skrótowa geneza. Kraszewski cały swój ogromny talent wyeksploatował do końca, nie oglądając się na własny interes, sławę. Zamiast napisać dwie, trzy powieści, jak przystało na genialnego twórcę - pozostawił ich po sobie niezliczoną ilość! I w ten sposób zamiast geniuszem, stał się po prostu utrapieniem dla genialnych krytyków, którzy najchętniej wyrokują o Autorach cieniutkich książek. Bo na czytanie grubych są za leniwi. Na szczęście Kraszewskiego czytają ci, do których on swoje powieści Adresował. I na tym polega jego nieprzemijający sukces.

Autor “Starej baśni” wiedział dobrze o co walczy. Chciał, Aby historii uczono się także i z jego książek, bo ta forma podawania wiedzy jest bardziej przystępna. Był patriotą, wrażliwym na losy ojczyzny. Niepokoił go i ranił jej stan ówczesny. Nie zapominajmy, że pisał powieść w 1885 roku. Szukał przyczyn upadku Rzeczypospolitej. Chciał, jednym słowem, przez historię wychowywać. Przypominać minione dzieje i ostrzegać.

Tytułem książki jest po prostu nazwisko jej głównego bohatera - postaci dla wielu krytyków wymyślonej, dla nas, czytelników, jak najbardziej Autentycznej. Zawsze, pamiętam, przerażały mnie posłowia i różnego rodzaju wstępy, w których udowadniano niezbicie i z całą naukową powagą, że dzieje bohaterów danej książki są fikcją literacką. Owi krytycy, na ogół ci sami, którzy odmawiali Kraszewskiemu talentu, znajdowali szczególny rodzaj przyjemności w dręczeniu łatwowiernego czytelnika. Odebrać mu do końca wszelkie złudzenia. Zabiegi tego rodzaju stosowano np. z powodzeniem w biblistyce, gdzie obwieszczano triumfalnie całemu światu fikcyjność postaci Jezusa czy Apostołów.

Bajbuza istniał naprawdę. Bo nie stać było ciężko chorego Autora na wymyślanie jego przygód i perypetii w sytuacji, kiedy dysponował ogromnym materiałem pamiętnikarsko-kronikarskim. Umiał poza tym jak nikt inny szukać i znajdować Autentycznych ludzi, po których zostały mniej lub bardziej wyraźne ślady w dokumentach rodowych czy Archiwalnych.

Słowo “Bajbuza”, to jak wyjaśnia Gloger - wyraz pochodzenia tureckiego złożony z dwu członów: Baj - bogaty i buza - cielę. Czyli tłumacząc dosłownie - bogate cielę! Jak zobaczymy sami, działanie bohatera nie miało nic wspólnego z takim określeniem. Gdyby więc była to postać wymyślona, dlaczego Autor miałby ją dodatkowo obrażać? Jaki miałby w tym cel? Nazwiska nikt sobie nie wybiera, podobnie jak i losu. I dlatego pozostało takie, jakie było.

Gdyby na przykład powieść o Bajbuzie napisał Żeromski - byłby on pierwszym Judymem, który wyrzeka się wszystkiego, co dla śmiertelnika jest najważniejsze, A więc miłości i wygód domowych na rzecz ojczyzny i idei, którą dla niego jest walka o sprawiedliwość i prawdę. Kraszewski nie jest taki patetyczny jak Żeromski i dlatego o jego Bajbuzie nikt nie dyskutuje tak namiętnie, jak o Judymie. Tamten wyzywa cały świat za pomocą romantycznych gestów, ten powściągliwie, z dystansem, jak na żołnierza przystało.

Akcja powieści obejmuje lata 1596-1607. W trzech tomach pomieścił Kraszewski jedenaście lat wewnętrznych niesnasek, podziałów i dramatów nękających nasz kraj. Odrywające się z wysokich szczytów drobne kamyki i fragmenty skał, przerodziły się nagle w ogromną lawinę spadającą na barki takich ludzi, jak Bajbuza i Szczypior. Takich ludzi jak my. Jeszcze wymachują szabelkami, jeszcze pokrzykują, idą na bratobójczą walkę, Ale są to działania pozorne. Nie mogące przynieść pożądanych efektów. Lawina ruszyła. Czy to nie dziwne, że przewertowawszy trzy tomy powieści Ani razu nie trafiliśmy w niej na opis uczty? Jeśli nawet jada się tam i pije, to byle jak, bez staropolskiego ceremoniału. Bo nastał czas żałoby. Toczy się bitwy, walczy, ciągle walczy, od czasu do czasu wygrywa jakąś potyczkę, Ale nie ma radości ze zwycięstwa, nie ma zwycięzców w sytuacji, gdy wszyscy są pokonani. Jest król - marionetkowy, karłowaty, cichy i milczący, pobożny - paktujący dyskretnie z dworem rakuskim, żeniący się po dwakroć z księżniczkami Austriackimi, otaczający się cudzoziemcami, wspomagany cudzoziemskim wojskiem. Są senatorowie, podtrzymujący jego dobre samopoczucie, bo czerpią z tego namacalne korzyści. Jest marszałek Myszkowski - rozmawiający jedynie po włosku, A z drugiej strony Zamoyski odsuwany od łask, bo myśli po swojemu i śmie pouczać króla, co ma czynić. A potem jego duchowy następca i wychowanek Zebrzydowski, skumany z Radziwiłłem - podnoszący rokosz przeciwko królowi! Najnędzniejsze szlachetki ośmielają się spisywać dziesiątki zastrzeżeń, wniosków i postulatów, zwanych grawaminami, pod Adresem króla. Cały kraj wziął się dzielnie do spisywania owych zarzutów, licząc na to, że sprawiedliwy król przeczyta je i rozstrzygnie po myśli ogółu. Ale nic takiego nie nastąpiło. A tymczasem mocny gmach Rzeczpospolitej zaczyna chwiać się w posadach. Lawina ruszyła. I nie będzie już ratunku. Ile potrzeba jeszcze lat, żeby doczekać się rozbiorów Polski, wieloletniej niewoli, jarzma, które musiał dźwigać także i Kraszewski, przebywając w czasie pisania “Bajbuzy” w twierdzy magdeburskiej. A może w latach 1597-1608 istniała ostatnia szansa uratowania kraju przed upadkiem? Właśnie w tym okresie? Tylko dlaczego jej nie wykorzystano? Tyle energii, tyle sił witalnych poszło na marne. ścierały się racje i poglądy. Taktyki i sposoby wzajemnego wyprowadzania się w pole. A tymczasem gdzieś tam na uboczu pozostała ojczyzna, Polska, o której zapomniano. Polska, której nie rozumiał król, Zygmunt III Waza, przybysz z dalekiej Szwecji. Nie mogła nauczyć go miłości do tego kraju pierwsza żona, Anna Austriaczka, Ani jej siostra, obie nie znające języka polskiego, dające namacalny wyraz swojej nienawiści do wszystkiego, co polskie. Zygmunt byłby doskonałym królem w innym kraju i w innych czasach. W Polsce, gdzie po męsku, na wzór Chrobrego czy Jagiełły należało zasypiać z mieczem w dłoni, jego małe, delikatne ręce, bardziej przywyłe do lutni i robót jubilerskich - nie mogły udźwignąć ciężaru królewskiego berła. To wtedy zaczął się czas rozterek, rozdarcia i podziału, nawet w obrębie jednej rodziny. Brat szedł przeciwko bratu. I obu wydawało się, że czynią szlachetnie.

Uczciwy Bajbuza, zakochany w swoim Nadstyrzu, nie ma czasu na uprawę roli, na uciechy domowe, na rozrywki. Pochłaniają go bez reszty i Absorbują te do niczego w efekcie nie prowadzące rozgrywki i gierki polityczne. Niepokoi go i odbiera mu sen to wewnętrzne skłócenie narodu, bardziej może niż najcięższa walka z nieprzyjacielem. Tam działa pewnie, precyzyjnie i ochotnie. Tutaj nie jest przekonany do końca. Czasy panowania Zygmunta III były czasami niełatwych decyzji i wyborów, zmuszały do określenia się, co dla wielu uczciwych ludzi było dramatem. Dla naszego Bajbuzy także. Chociaż on jako humanista i erudyta potrafił głęboko ukryć swoje rozterki i wątpliwości. Staje przy Zamoyskim, i waha się. Wiąże się z królem, i też nie jest do końca przekonany o słuszności swoich racji.

Losy naszego bohatera są skromne i zwyczajne. Mieszka na odludziu, w towarzystwie wiernego druha Szczypiora, starej służki, którą kocha jak matkę, i kilku jeszcze innych przyjaciół. A obok, po sąsiedzku, mieszka piękna wdowa, księżna Teresa, do której po cichu wzdycha i która darzy go wzajemną sympatią. Jak bardzo chcemy, Aby ci już niemłodzi, uczciwi ludzie pobrali się. Ale niestety! Do owego małżeństwa nigdy nie dojdzie. Taki bogaty, przystojny, wykształcony mężczyzna dożyje swoich dni w samotności. Jego całe życie to gorączkowe szukanie wyjścia z labiryntu, w którym znalazła się Polska. Obawa, stały lęk, przed popełnieniem omyłki. Każda decyzja, którą się wówczas podjęło, nie była łatwa. Król czy rokoszanie? Kto ma rację? Kraszewski bardzo dyskretnie ukazuje skutki istnienia kompleksu króla, właśnie na przykładzie Bajbuzy. Powie on przecież: “Mamże ci się tłumaczyć? Dopóki to nieszczęsne rokoszowanie trwa, muszę mu służyć, bo mi go żal, A jużci królem naszym jest...” Nie dlatego mu służy, że ma rację, Ale dlatego, że jest królem! Dziś okazuje się, że w sporze, który zaistniał i który skończył się braterskim przelewem krwi, najmniej racji miał właśnie Zygmunt. Też jeden z bohaterów powieści. Widziany z daleka. Pokazany tajemniczo, dyskretnie. To właśnie Zamoyski wprowadził go na tron, wygrywając batalię z Maksymilianem. Ale król odsunął hetmana od łask, bo tak mu podpowiedzieli doradcy. Epoka niefortunnych doradców zaczęła się w tamtych latach i przetrwała w dobrym zdrowiu do naszych czasów. Ten król był cały zamieniony w słuch. Podobno nic nie mówił, A jedynie słuchał. Tego, co szeptali mu zausznicy, A następnie królowa i jej przyjaciółka, wyrażające opinie, sądy i życzenia Rakuskiego dworu.

  Rokoszanie kontynuowali politykę Zamoyskiego. Chcieli uczulić króla na polską rację stanu. A on jej nie uznawał. Pertraktował dyplomatycznie ze szlachtą, żeby zdusić w zarodku bunt, nic w zamian nie ofiarowując. Mówił po polsku, A myślał po niemiecku. Na tyle był Polakiem, na ile się tej polskości nauczył z książek. Zamieniał wielkich wodzów na małe płotki, żeby tych pierwszych upokorzyć. Nie czynił nic, Aby doprowadzić do faktycznego porozumienia skłóconych stronnictw. W czasach kiedy zewsząd zagrażali Polsce wrogowie, i potrzebna była solidarność w działaniu. Broniąc się zaciekle przed żądaniami rokoszan, dał się osaczyć przez zauszników. Obawa przed ograniczeniem władzy królewskiej pochłaniała całą jego energię. Uczulano go i to z dobrym skutkiem, na ten jeden Aspekt panowania w Polsce. Zlikwidowanie rokoszu miało usunąć Automatycznie wszystkie kłopoty naszego kraju. Czasy pokazały, że nie było to szczęśliwe rozwiązanie. Polska słabła. Dezorientowane rycerstwo dawało się zaskakiwać obcym wojskom, A jeśli odnoszono sukcesy, to były one udziałem wybitnych wodzów działających poza plecami króla.

Kraszewski nie oskarża króla wprost. Waha się, ostateczny sąd pozostawiając nam, czytelnikom. Ale go przecież nie oszczędza. Przypomina wiele razy, że Zygmunt zamierzał przehandlować Polskę, zrzec się tronu i wrócić do Szwecji. Jakby było mu w gruncie rzeczy wszystko jedno, co się z Polską stanie za sto lat. Byleby teraz tylko miał święty spokój.

“Bajbuza” nie jest wcale, jak by to się niektórym wydawało, zwyczajnym “czytadłem”. To wielka powieść, inspirująca każdego wrażliwego czytelnika do nie kończących się rozważań. Rodzą się podczas lektury pytania, na które trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź. Wątpliwości, których nie da się rozstrzygnąć.

Niepokój głównego bohatera książki, Bajbuzy, stał się naszym niepokojem. Jego rozdarcie naszym rozdarciem. Bo on dzisiaj jest po prostu jednym z nas. Szlachetnym, dobrym człowiekiem, okradzonym ze wszystkiego i oszukanym doszczętnie przez historię.

( Tadeusz Mocarski)

Pani Stefanii z Sułkowskich Kraszewskiej [żona Lucjana, brata pisarza] Na pamiątkę odwiedzin dnia 21 sierpnia przesyła

wdzięczny

J. I. Kraszewski

 

Część pierwsza

Rozdział I

W pierwszej połowie grudnia 1586 roku do dworu w Nadstyrzu, wioski dziedzicznej rotmistrza Iwasia Bajbuzy, po kopnej drodze, przebijając się przez zaspy śnieżne, podążał jeździec zakapturzony, któremu dwoje czeladzi konno towarzyszyło.

Zamieć wprawdzie była ustała, niebo się zaczynało wyjaśniać, Ale drogi były tak przysypane śniegiem, który wiatr najdziwaczniej poroznosił i poskupiał, że nawet obeznanemu z nimi trudno było się pokierować. Okolica też na wpół poleska, zarosła, lesista, dzika, wśród której małe tylko drożyny się przesuwały w różnych kierunkach, utrudniała rozpoznanie miejsca, A wiatr był jedyną wskazówką, że się nie zbiło na stronę i nie zbłąkało. Wioski i osady, naówczas rozsypane bardzo i od siebie odległe, nie spotykały się na drodze, pora zaś trzymała ludzi po domach i na gościńcu nikogo spotkać nie było można.

Lecz podróżny na dzielnym koniu i dwaj jego towarzysze obyci być musieli z podobnymi wędrówkami w różnych porach roku i mężnie posuwali się naprzód. Siwo-jabłkowity wierzchowiec pana, choć z niego para buchała, rwał się ochoczo naprzód. Słudzy często spozierali na ziemię, gdzie wiatr zwiał śniegi, Aby się przekonać, że przynajmniej z drogi się nie zbili na bezdroże. Wtem zza gałęzi lasu, z których śnieg opadał, ukazał się wysoki brzeg Styru i na wzgórku drzewami otoczonym dachy dworu, wyglądające zza starego wału.

Zmęczonej czeladzi wyrwał się wykrzyknik z piersi,  A nawet sam pan mimowolnie zawołał jakby do siebie:

- Bogu dzięki! Nadstyrze.

Tak się zwała wieś rotmistrza Bajbuzy, w której on zamieszkiwał, gdy nie był na wyprawie jakiej, na wojnie lub na usługach Rzeczypospolitej i współbraci szlachcie.

Z dala, pod całunem śniegów, który wszystko pokrywał i kształty wszelakie zatarł, niewiele dworu w Nadstyrzu widzieć było można. Nie była to pańska rezydencja Ani budowanie wytworne, choć pan jej mógł się nazwać bogaczem; niewiele dbano o powierzchowność w tych czasach, klecony wiekami, dobudowywany, przerabiany, dwór się składał z najdziwaczniej z sobą powiązanych izb, sal, komor i Alkierzy. Ponad nim wysoki dach, połamany, pogięty, z kominami olbrzymimi, wznosił się tak nieregularny, jak budowa, którą pokrywał. Jedyną ozdobą jego były herbowne Bajbuzów * strzały, sterczące jako wietrzniki * nad szczytami. Dworzec zresztą, choć bardzo stary i poczerniały, trzymał się krzepko i dobrze, bo wzniesiony był z olbrzymich kłód dobieranego drzewa.

O herbie Bajbuzów czytamy w “Encyklopedii staropolskiej” Glogera informację następującą:

“Bajbuza - herb polski, wyobrażający złotą strzałę na polu czerwonym, zwróconą bełtem do dołu i przebijającą na wylot głowę węża przy ziemi, o którą jest ostrzem bełtu oparta, pomiędzy rosnącymi na niej grzybami. Wąż ogonem dosięga piór strzały. Nad tarczą hełm, A nad nim korona szlachecka. Herb ten otrzymał w r. 1580 za waleczność murza tatarski Hrybunowicz, piszący się potem: z Bajbuzowa na Rajgrodzie Bajbuza Hrybunowicz. Pieczętują się nim osiedli na Litwie Ambroziewiczowie, Bajbuzowie, Bieńkowscy. Wyraz Bajbuza jest z pochodzenia turecki, A A złożony z dwóch: “baj” - bogaty i “buza” - “cielę”.

“Herbarz polski” A. Bonieckiego podaje imię owego murzy tatarskiego - Michał. Informuje też, że ów protoplasta rodu otrzymał herb od Stefana Batorego wraz z rozległymi ziemiami nad Sułą, Udajem, Sołonicą i Łużkiem za “posługi rycerskie przy księciu Michale Wiśniowieckim”. Chodzi tu o księcia Michała Wiśniowieckiego, kasztelana kijowskiego, ojca księcia Jeremiego, A dziada króla Michała.

Sam Kraszewski pisał tak o wiele wcześniej, bo w roku 1854, o herbie Bajbuza w szkicu “Poezja szlachecka, Legendy herbowne”, drukowanym w “Gazecie Warszawskiej” nr 332-335: “... Bajbuza - herb dziwaczny, wystawiający strzałę z obwiniętym wężem wkoło i trzy rosnące na ziemi grzyby, nadany był jakiemuś murzie tatarskiemu za zręczny wystrzał do węża...”

Wietrznik lub powietrznik ( st. pol.) - tutaj oznacza chorągiewkę na dachu, obracającą się za kierunkiem wiatru. Umieszczano na niej, zwyczajem szlacheckim, herbowy znak właściciela dworu.

Dla pana rotmistrza, który żonaty nie był, starczył ten gmach, A dwór jego niezbyt liczny i połowy izb pustych nie zajmował. Za to te, które zamieszkane były, zdobiły sprzęty kosztowne, nagromadzone od dawna i na próg wchodząc, poznać było łatwo, że tu pański mieszkał dostatek.

Panem i dziedzicem Nadstyrza był naówczas Iwaś Bajbuza. * Rodzina, do której należał, nigdy żadnego ważniejszego nie zdobyła sobie stanowiska w hierarchii Rzeczypospolitej i nie wypłynęła nad fale szlachty, do której się liczyła. Nazwisko Bajbuzów brzmi jakoś dziko, z tatarska, choć od niepamiętnych czasów już je w księgach ziemskich zapisane znajdujemy. O pochodzeniu rodziny żaden heraldyk nie stworzył bajecznej legendy.

Informacje na temat osoby bohatera powieści, wymienionego tu Bajbuzy, zamieszczono w “Posłowiu”.

W chwili gdy się to opowiadanie rozpoczyna, rotmistrz, czynny pod Połockiem * i we wszystkich Batorego wyprawach, ranny w jednym z oblężeń, zmuszonym był, powróciwszy do domu, z ran się leczyć i wypoczywać.

Oblężenie Połocka w wojnie Batorego przeciw Rosji odbyło się w sierpniu 1579 r., A A zatem do początku wypadków powieściowych upłynęło 7 lat.

Był to mężczyzna w sile wieku, może czterdziestoletni, Ale ciałem i duchem młody jeszcze i krzepki. Ogromnego wzrostu, szerokich ramion, wydatnej piersi, jakby do noszenia zbroi przeznaczonej, miał przy tym niemal senatorską jakąś powagę. Wyraz spokojnej, pewnej siebie siły i energii piętnował tę piękną, męską postać, której oblicze nie uderzało jednakże rysami zbyt wyszukanego wdzięku. Twarz była jakby dłutem mistrza zarysowana grubo i nie wykończona, Ale ogół rysów harmonijną tworzył całość, A czasami, gdy w nią wstępowało życie, gdy wewnątrz ogień zapłonął, Iwaś Bajbuza stawał się majestatycznym, posągowo pięknym. Takim on bywał, gdy szedł do szturmu lub z kopią na koniu łamał nieprzyjacielskie szeregi.

W życiu powszednim powolnym był, rozważnym, pamiętnym na siebie, jak gdyby czuł, iż jakieś kapłaństwo w sobie nosił. Łagodny i dobry, nie dawał się z sobą zbytnio spoufalać Ani męskiej swej dostojności chwilowym nawet roztargnieniem podawać w wątpliwość. Rycerz był czuwający nad sobą zawsze. Wobec tych, którzy na świeczniku stojąc, blaskiem swym zaćmiewać chcieli, spotykając dumę i nadętość, Bajbuza rósł i wcale się zatrzeć nie dawał. “Równy wojewodzie” - stało zapisane na jego twarzy i w całym człowieku. Do pokornych chętnie się zniżał, jeżeli pokora nie była kłamaną, przed pyszałkiem nigdy nie spłaszczył.

Po ojcu i matce, z domu kniaziównie Kurcewiczównie, * która reszty fortuny niegdyś znacznej wniosła w rodzinę Bajbuzów, Iwaś odziedziczył posiadłości ogromne. Nie mówiąc o przestrzeniach ziemi, których obwód na mile się liczył i zajmował znaczną część pogranicza między Wołyniem A Polesiem - skarbiec Bajbuzów, którego nikt nie znał, wedle powszechnego rozgłosu miał w sobie zawierać korcami mierzone srebro i złoto, i całe pereł skojce. Niczym było dla rotmistrza wystąpić w kilkadziesiąt koni, których same siodła i rzędy od srebra i złota tysiącami szacowano. Izba jedna pełną być miała naczyń srebrnych i pozłocistych, które na podarki przeznaczone były. Futer też, jedwabiów, szkarłatnego sukna, opon, kobierców, oręża drogiego i osobliwego zliczyć nie było można. Tak opiewali ludzie, co do inwentarzów zajrzeli.

Matka Bajbuzy, Genowefa z Kurcewiczów, wnosi do pochodzenia głównej postaci powieści związki ze znaczną kniaziowską rodziną ruską. Wskazuje na to również imię naszego Bajbuzy Iwaś, oraz imię brata jego matki, Semen. Rzecz znamienna, że w dalszym ciągu powieści Autor raczej nie wspomina imienia bohatera i kształtuje obraz dworu w Nadstyrzu według wzorów życia w zamożnym, prawie wielkopańskim, dworze szlachcica rdzennie polskiego pochodzenia.

Pomimo tych zasobów pańskich, Iwaś Bajbuza prowadził życie szlacheckie bardzo skromne, co było powodem, że go skąpym nazywano. Był zaś w istocie szczodrym bardzo, gdy szło o dobro ogólne, o sprawę Rzeczypospolitej lub o dobry uczynek.

W owych czasach przywiązywano wielkie znaczenie do dworów, którymi możni się otaczali, A były one do zbytku obsadzone i liczne. Nie mógł się i Bajbuza obejść bez komorników, dworzan, hajduków czeladzi, Ale stosunkowo ograniczał się likiem * ich nie bardzo wielkim. Dobierał za to ludzi, A gdy na wojnę szedł, z własnej woli na swym koszcie prowadził najmniej sto głów takiego żołnierza, iż lepszego nie miał nikt.

Lik ( st. pol.) - liczba.

Z dala na Iwasia Bajbuzę patrzący, ci, co o nim coś zasłyszeli, nawet tacy, co się o niego kiedy niekiedy ocierali, nie obcując ciągle, fałszywe sobie o nim wyrabiali pojęcie. Jedni go dumnym, drudzy mienili skąpcem, inni mieli za postrzelonego dziwaka. W istocie pospolitym ludziom trudno było sobie jasno wszystkie jego wytłumaczyć czynności. Lepiej go sądzili ci, co od młodości na niego patrzyli.

Iwaś ojca, człowieka rycerskiego, Ale nie odznaczającego się nadzwyczajnymi przymioty, utracił był bardzo wcześnie. Pozostała mu opiekunką matka, niewiasta rozumna, wielkiego ducha, i brat jej, ubogi, sterany na wojnach, zamęczony pieniactwem, chorąży Semen, kniaź Kurcewicz, który na łasce siostry, przy niej osiadłszy, był jej pomocą w gospodarstwie i interesach. Jejmość jednakże, posługując się nim, zwierzchnią komendę zachowała przy sobie.

Pani starościna Genowefa, z kniaziów Kurcewiczów, Bajbuzina, przywiązana do jedynego syna, którego przyszłość wyobrażała sobie nader świetną, z jednej strony usiłowała mu mienia przysporzyć, z drugiej tak go wychować, Aby panem być umiał. Żyła tylko w tym dziecięciu.

Los szczęśliwie bardzo nastręczył jej do pokierowania wychowaniem Iwasia niepospolitego człowieka, który wpływ niezmierny wywarł na swego wychowańca. Był to ubogi potomek odszczepionej gałęzi możnej rodziny pruskiej, w początkach żołnierz za młodu, później żarliwy reformator i wittemberczyk, * czynny w kołach dysydentów, na koniec nawrócony na katolicką wiarę duchowny. W tej sukni już dostał się Wejher do domu, w którym jako przyjaciel do śmierci przemieszkiwał. Niepospolicie uczony, zamiłowany w nauce, natchnął wychowańcowi upodobanie w poważnych zajęciach, chociaż natura go więcej na żołnierza stworzyła. Skutkiem wpływu Wejhera, duch rycerski połączył się w Iwasiu z miłością nauki, tak samo jak w Zamoyskim, * który obok tytułu hetmana chlubił się swym rektorstwem padewskim.

Wittemberczyk - tyle, co wyznawca Lutra. Marcin Luter w Wittemberdze ogłosił swoje słynne tezy, A miasto owo stało się jednym z ośrodków protestantyzmu.

Jan Zamoyski ( 1542-1605) - kanclerz wielki koronny, przywódca szlachty polskiej, główna postać polityczna w czasach Henryka Walezego, Stefana Batorego i Zygmunta III Wazy, znakomity mówca sejmowy i zwycięski wódz wielu wypraw wojennych. W czasie studiów prawniczyich w uniwersytecie w Padwie został w roku 1563 wybrany rektorem. Była to godność przywódcy młodzieży, A nie rektora w dzisiejszym rozumieniu.

Przejście przez ogień reformy, jak nie pozostało bez skutku na Wejherze, tak się i na uczniu jego odbiło. Wiara jego była oświeconą i gruntowną. Po śmierci tego nauczyciela, który w końcu przyjacielem był tylko i bratem, Bajbuza sam już łódką swoją kierował. Kniaź Kurcewicz zmarł był wkrótce, A i matka, doczekawszy się zaledwie, że syn już lat doszedł młodzieńczych, odumarła go sierotą.

Z raz obranej drogi Bajbuza nie dał się już sprowadzić, poszedł nią dalej. Uczył się po troszę, po troszę wojował, wpraszając się ze swym oddziałem ochotników, gdzie tylko o szczęku oręża zasłyszał. Panowanie Batorego było dla niego doskonałą szkołą, A Zamoyski wzorem. Czasu wojny natychmiast spieszył do szeregów, A gdy na granicach pokój panował, wracał do domu i bawił się myślistwem i książkami. Do tych cech, które go w oczach ludzi czyniły dziwakiem, liczyła się główna, iż co tylko kraj obchodziło, co było interesem Rzeczypospolitej, do tego się natychmiast ofiarował na usługi. Nie żądany i nie powoływany biegł  ochotnikiem, jak na wojnę. Pospolici ludzie widzieli w tym chętkę odznaczenia się, mającą go poprowadzić na krzesło senatorskie, do wyższych dostojeństw, Ale Bajbuza nigdy się nie ubiegał o nie. Że zaś zawsze o każdy wakans starało się kilku takowych, tak iż opędzić się im było trudno, Bajbuza, przeciwnie, żadnych nie czynił zabiegów i parę razy nawet Zamoyskiemu powiedział, że urzędów nie pragnie, A nagród nie potrzebuje, pozostawiono go na stronie, dziwiąc się tylko tej dumnej obojętności człowieka, który swym tytułem rotmistrza, zupełnie był zaspokojony. Nie widywano go nigdy na dworze polującego na wakanse, które się zjawiały, Ale na wieść o potrzebie, o wojnie, Bajbuza stawał pierwszy.

Tym on sobie pozyskał miłość Batorego, zaufanie i przyjaźń hetmana-kanclerza, który go innym za wzór stawił. Był mu zaś tym sympatyczniejszym, że razem z nauczycielem swym, Wejherem, długo kręcąc się po Włoszech, przesiadując w Padwie, ucząc po różnych uniwersytetach, miał to humanitarne ówczesne wykształcenie, które najwyżej stawiło człowieka. Zamoyski, śmiejąc się, czasami tylko wyrzucał mu brak Ambicji, dowodząc, że ona też jest człowiekowi potrzebną, bo pole jego działalności rozpiera. Bajbuza dotąd jednak postępowania swego nie zmienił.

Tak do lat niemal czterdziestu dożywszy, Iwaś, można było powiedzieć, kobiet nie znał prawie i widywał je tylko z daleka. Pamięć matki dawała mu o nich wysokie wyobrażenie. O ożenieniu nie miał czasu pomyśleć dotąd i żadna z tych dzieweczek, które po świecie spotykał, wielkiego na nim nie czyniła wrażenia. Wszystkie zarówno wydawały mu się miłe i powabne, Ale go ku sobie nie pociągały.

Pierwsza, którą się zajął żywiej nieco, była młodziuchna wdowa po jednym z kniaziów Sanguszków, rodem Wielkopolanka, piękna jak obrazek, wykształcona, stateczna i właśnie takiego charakteru, który na Bajbuzie najsilniejsze mógł uczynić wrażenie. Zmarły mąż jej, chociaż do możnej należał rodziny, nie zostawił jej po sobie nic, oprócz bardzo skromnego dożywocia. Ona sama posażną nie była. Książęcy tytuł więc niemal jej ciężył przy bardzo szczupłym majątku, z którym się nie taiła, wesoło znosząc prywacje, * na które była narażoną. Była to kobieta wielkiego charakteru i energii niepospolitej. Wszelki fałsz i udawanie były jej wstrętnymi, zastosowywała się więc do tej mierności, jaka jej przypadła losem, zamknęła na wsi i nie starała po książęcemu występować.

Prywacje ( z łac.) - straty, szkody.

Bajbuza, spotkawszy ją po raz pierwszy w kościele, naprzód uderzony był niemal dziewiczym wdziękiem postaci księżnej, która nie miała nad lat dwadzieścia i łączyła w sobie urok młodości z powagą matrony. Skromny jej dwór był także na owe czasy zjawiskiem uderzającym. W sąsiedztwie później Iwaś na jakichś imieninach, obchodzonych uroczyście, bliżej ją poznał i bardzo sobie upodobał. Nie widywano go nigdy tak długo i wesoło zabawiającego się z kobietami, których unikał dotąd. Przyjaciele natychmiast wróżyć zaczęli, że się o nią starać będzie, Ale zawiedli się w oczekiwaniu.

Iwaś przyznawał, że mu się podobała, Ale otwarcie mówił, że o ożenieniu nie myślał, wiele wymagając od niewiasty, której by dał imię swe i uczynił ją dożywotnią towarzyszką. Księżna także, okazując mu życzliwość, nie zdaała się chcieć go pociągać ku sobie, bo wcale zalotną nie była. Zawiązała się przyjaźń jakaś spokojna, z której śmiano się po troszę, bo jej nie rozumiano. Bajbuza głośno powtarzał, że dotąd do stanu małżeńskiego nie czuł wcale powołania. Kiedy niekiedy odwiedzał księżnę i mile spędzał u niej godzin kilka, w obcych domach spotykając się z nią, wyróżniał i chętnie się przysiadał na długie rozmowy, Ale w końcu nawet najłakomsi na plotki przestali wróżyć, Aby coś z tego być mogło.

- Ambitny jest - mówiono - chce mu się wielkiego majątku i imienia razem.

Kobiety zarzucały księjżnie Teresie, że nie umiała pociągnąć ku sobie bogatego sąsiada i że każda inna w jej miejscu głowę by mu zawróciła.

Stosunki dobrej przyjaźni trwały tak nierozerwane, A co dziwniej, wdowa, która miała wielu starających się o jej r...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • paulink19.keep.pl