, Józef Ignacy Kraszewski - Biografia sokalskiego organisty, Józef Ignacy Kraszewski, ebook, pdf 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Józef Ignacy Kraszewski
BIOGRAFIA SOKALSKIEGO ORGANISTY
Z tego to magazynu głębokich zacieków
Dobytą piękność hojną rozsiewałem dłonią
W dziełach, które następne pokolenia wieków
Uwielbiając ich twórcę wawrzynem osłonią.
Bezimienny.
Treny nad utratą licencji poetyckiej.
Są ludzie, którzy utrzymują, że wysokie powołanie, niezaprzeczone zasługi oddane krajowi,
zalety osobiste i życie, które się nie tylko krajowi, lecz całemu światu należało, mają wyłączne
prawo do biografii; ja zaś utrzymuję, że każdy człowiek raz przynajmniej w swym życiu stał na
stopniu, na którym by się nie zląkł oczu świata całego.
Wielkich tylko ludzi zajmować mogą opisy dzieł wielkich, które człowieka, w niskim
urodzonego stanie i żyjącego pod starą ojców swych strzechą, na przodków zagonie, oślepiają
niejako wielkością swoją i bardziej mu upokarzający stan jego czuć dają, niżeli wznoszą i
poprawują jego skłonności i umysł. Dla takich ludzi trzeba pisać biografie mężów, na widok
których powiedzieć by mogli sami o sobie: Jesteśmy im równi lub nimi być możem.
Pan Prosper Stokrotko urodził się z ojca introligatora, bardzo uczonego człowieka (w
Sokalu), który nawet, jak niektórzy utrzymują, nieźle umiał po niemiecku, a w gronie kumów i
kumoszek uchodził za cud mądrości i nauk. Miał biblioteczkę złożoną z ksiąg danych a nie
odebranych z oprawy, z tych wiele było w polskim języku, między którymi ulubione mu były:
Historia o Elefantynie, o Magiellonie, Miłostki
Agnulja i Floretty; Alfons Aragoński i Orystella Kreteń ska
itp. Stary pan Stokrotko miał
sobie za prawidło, nigdy takich ksiąg nie brać do oprawy, których by czytać nie mógł, a taniej od
innych oprawując i nie żałując pięknej skórki i lipskiego papieru, powoli zebrał dostateczny na
utrzymanie się fundusik. Nie porzucił jednak rzemiosła, boby
z
nim musiał i książki porzucić, na co
nigdy z długiego nawyknienia odważyć się nie mógł.
Żona jego, zacna kobieta, córka ekonoma, czynna i niezmordowana w pracy, umiała dobrze
czytać, czasem nawet udało się jej nakreślić kilka kołyszących się liter, a co do ceny i rodzaju robót
introligatorskich, męża nawet w erudycji przewyższała.
Jegomość ubierał się co dzień w papucie sfabrykowane ze starych butów, w długie domowej
roboty niemieckie pończochy i krótki nankinowy podwłośnik, krajką przepasany; używał na koniec
mycki, która wedle pory roku niciana była lub flanelowa. Na twarzy przezacnego mieszczanina
malował się rodzaj dumy; oczy miał okryte spuszczonymi brwiami, włosy z tyłu naprzód
zaczesywał dla pokrycia połyskującej łysiny; fartuch zaś, wiszący na trzęsącym się brzuchu, tyle
mu nadawał powagi, ile starożytna toga Rzymianom. Gdy obowiązki jego stanu zatrzymywały go
nad stołem, jejmość tymczasem gadatliwa i ruchawa wszystkie w domu kąty zwiedziła koleją. W
lśniącym od używania szlafroczku, w przydeptanych trzewikach, o których kolorze przez hipotezę
tylko sądzić było można, w czepku i chustce od niechcenia zarzuconej na włosy, ukazywała się jak
straszliwe zjawisko z miotłą lub dzbankiem w ręku, to w sieniach, to w spiżarni, to w alkierzu. Tam
wygnała mrukliwego kota; gdzie indziej zagrzmiała nad służącą rozmawiającą z chłopakiem;
przechodząc mimo, duser jaki szepnęła mężowi na ucho i niewstrzymana w swym biegu, jakby jaki
zapalony zwolennik filozofii, z hałasem, szumem, wrzaskiem, leciała dalej a dalej. Przeciwnie stary
Stokrotko nie poruszony siedział przed swoim stołem, zarzuconym księgami, zrzynkami i
kawałkami papierów, z okularami na nosie, z igłą w ręku, trawił godziny, nieruchomy.
Żadna okoliczność najważniejsza od roboty go oderwać nie mogła, ą jeśli sąsiad przychodził
radzić go się lub pytać, całymi czasem godzinami oczekiwać musiał na łaskawą odpowiedź. Ta
stoicka wytrwałość zjednała mu wiele wziętości między mieszczanami i nierzadko było usłyszeć,
jak go filozofem nazywano.
Pytam tedy moich czytelników: Czy Pitagoras nie miał słuszności?
Mój bohater, syn introligatora, od lat dziesięciu okazywać zaczął wielką do nauk skłonność,
a gdy rówieśnicy jego na równinach i pagórkach Sokala uganiali się za motylami lub płatali figle,
on szedł do ojcowskiego stolika i zgłoskował na rozrzuconych kartkach. Ta chęć do nauki była ojcu
przepowiednią wielkich nadziei, powolność zaś jego nie bardzo matce przypadała do smaku.
Tymczasem z lat postępem rosły wiadomości i nauki w głowie Prospera, który w szesnastym roku
przybrał postać pełną powagi nauczycielskiej, zaczął nosić grubą laskę, sporą tabakierę, zaczął się
tłumaczyć niepojętym stylem, nosił długi po pięty surdut i ze starszymi tylko obcować lubił.
Towarzysze i rówieśnicy mimowolnie zaczęli go szanować, a nauczyciel parafialnej szkółki, osoba
poważna, uważał go za młodzieńca wielkich zdolności. Ojciec się nim chlubił, matka nawykła
powoli do uczonych jego grymasów, a skutkiem tego nasz Prosper wbił sobie w głowę, że jest
czymś więcej od drugich. Łaciną, którą cokolwiek pomazał gębę, do reszty zawróciła mu głowę, bo
jak tylko nauczył się przypadkowania i czasowania, zaczął pisać, jak można domyślać się, bardzo
piękną łaciną. Pokoik jego był zupełnie uczony: ściany zdobiło mnóstwo map i jeometrycznych
figur, a po kątach spoczywały stosy ksiąg różnego rodzaju. Ponieważ małe nawet rysy charakter
okazują, muszę tu przywieść kilka przypisów, własną jego ręką nakreślonych. Na jednym starym
egzemplarzu
Kosmopolity
dopisał: Księga uczona, erudycji mnóstwo; przy jednym z listów w
Polaku Sensacie
zrobił uwagę, iż autorowi nie brak było twórczej imaginacji; a na poezjach
Twardowskie go, gdzie autor wspomniał Europę, wielkimi literami dodał: Europa graniczy z Azją.
Te i tym podobne zarysy wprawnego pióra wiele okazują zdatności i ducha. W młodości jeszcze
widziałem pochyłymi literami zaczęte przez niego dzieło, pod tytułem:
Heroizm miłości własnej,
czyli wygórowane sentymenta ludzkości.
Szczerze biorąc rzeczy, mój umysł nadto jest płaski, aby
mógł pojąć myśl tak głęboką, lecz to wcale jej doskonałości nie ubliża, iż jej zrozumieć nie można.
W ten sposób upływało życie tego męża wielkich nadziei, a coraz nowe zapasy przybywały
w jego głowie. W miarę zaś jak się rozumniejszym coraz być sądził, zmieniał powierzchowną
swoją postać.
Ciągłe siedzenie twarz jego do przyzwoitego stopnia wybledziło; na jarmarku kupił sobie
okulary, do kija przydał rzemyk z kutasem, powiększył objętość tabakiery, surdut podłużył, coraz
rzadziej usta otwierał, a w końcu dla nieodbitej tylko potrzeby wyraz jakiś z ust jego wychodził. W
tym to czasie dosyć ważna w sposobie jego życia zaszła odmiana; ów milczący, ponury i poważny
literat zakochał się, ujrzawszy przypadkiem Marysię, córkę młynarza. Niepojęte jakieś ogarnęło go
uczucie na widok różanych ustek, niebieskich ocząt i zarumienionej twarzyczki. Z podziwieniem i
zapałem przypatrywał się małemu trzewiczkowi, gorsecikowi, jej sukni, wstążkom i najmniejszym
szczegółom; a to wszystko ze skrupulatnością, z jaką starożytnik ogląda piękny rękopis dawnych
wieków. Pierwszy może raz w życiu niezgrabnym ust ruszeniem na uśmiech dziewczyny
odpowiedział a ta, czy to z próżności, czy z upodobania, postanowiła korzystać z uczynionego
wrażenia i pozyskać serce Prospera.
Wchodząc do swojej izdebki po tym widzeniu, pierwszy raz uczuł pan Prosper, że mu
czegoś brakowało; pierwszy raz udał się prosząc o radę zaniedbanego lusterka i pierwszy raz miłość
własna protestowała się przeciw długiemu surdutowi, okularom, tabakierce i kijowi. Niespokojny
chodził wzdłuż i wszerz po izbie, chwytał za zbutwiałe foliały, które dawniej czytać i przerzucać
lubił, ale nic mu smakować nie mogło; obraz nadobnej Marysi wszystkie zamiary niweczył.
Tłumaczenie ulotnych Anakreonta poezji wpadło mu do rąk i raz pierwszy zrozumiał prawdziwe
znaczenie i postrzegł piękność jego pieśni. Była to chwila stanowcza. Prosper uczuł, że jego dusza
chce się wylać na papier, siadł i napisał wiersz, któremu dał tytuł:
Zatęsknienie się!
Geniusz jego,
na przemian chwytając się polszczyzny i łaciny, zbierał kwiat obu języków i ułożył coś tak
mistycznego i skomplikowanego, iż ludzie ograniczeni nie przyznaliby nawet sensu temu górnemu
kawałkowi poezji.
Po ułożeniu tego utworu natchnienia, poeta złożył pióro zwycięskie i chciał wyjść na
przechadzkę, ale głębsze zastanowienie się nad samym sobą ukazało mu, iż jego ubiór i postawa nie
przystoją wcale zalotnikowi; postanowił tedy siedzieć w domu, póki by powoli nie odmienił
powierzchowności. Powiadają, iż sama tylko miłość daje popęd geniuszom; nasz Prosper nowym
jest tego dowodem, od czasu, bowiem, jak się zakochał, zaczął więcej pisać i to rzeczy
zabawniejszych, jako to: logogryfów, akrostychonów, trioletów itp. Marysia była to zupełna Ewa
po zjedzeniu fatalnego jabłka, która tylko szukała, z kim by się ostatkiem zakazanego owocu
podzielić. Dowcip jej zadziwiłby każdego, zręczna w udawaniu, łagodna i gniewliwa, powolna i
trzepiotowata, umiała swój charakter przystosować do charakteru kochanka i jak wyblakły atłas,
który z każdej strony innym połyskuje kolorem, tak ona przy każdym odmienną, przybierała postać.
Słuchała uczonych rozpraw i komplementów pana Prospera z dziwną cierpliwością i niekiedy
nawet lubiła okazywać, że z jego rozmów korzysta, a to do reszty podbiło serce uczonego.
Z odmianą stanu serca, zmieniać się także zaczęła i powierzchowność; Prosper porzucił
okulary, Marysia kij mu odebrała; kazał podciąć poły swego surduta, a gdy mu odkradziono
tabakierkę, nie pytał się o nią. Z radością uważała matka tę odmianę; ojciec jej nie spostrzegał, a
Marysia śmiała się w duchu i pyszniła ze swojej władzy.
Przebiegła ta dziewczyna tyle wymogła na powolnym sercu uczonego, iż ten jednego
poranku przyszedł do ojca zatrudnionego zwykłą swoją robotą (czego już od dawna nie czynił),
siadł i
zaczął
głośno czytać napisane wczoraj przez siebie
Pochwały małżeństwa.
Matka, przejęta
wdziękiem kwiecistej jego mowy, pierwszy raz w życiu cały kwadrans ustała spokojnie na miejscu,
a potem ruszyła z hałasem i krzykiem, nagrodzić pośpiechem opóźnienie. Czytał tymczasem dalej
Prosper, ojciec go w końcu zapytał:
— Cóż to? Czy nie myślisz wstąpić w stan małżeński?
— Tak jest — odpowiedział syn, przerywając czytanie — oczekuję tylko pozwolenia.
— A tego właśnie nie dostaniesz — zawołał poruszony ojciec, pierwszy raz w życiu
porwawszy się ze stołka tak szybko, iż Prosper odskoczył na kilka kroków.
Wieczorem tego samego dnia, nasz młodzieniec milcząc, z rozpaczą na twarzy, leciał jak
szalony przez miasto. Zapal jego był tak wielki, iż nic przed sobą nie widział ani słyszał, poły od
surduta powiewały koło niego, kij miał w ręku, zgrzytał zębami i nieczuły ani na śmiechy, ani na
wołania, wstrzymać się nie chciał. Oczy jego obłąkane były w górę wlepione; jakoż wkrótce nogi
pozbawione swoich przewodników, wpadły prosto na stragan przekupki.
Runęły na ulicę jabłka i gruszki przywalone ciężarem Prospera, padła broniąc swego towaru
przekupka, a gdy zapalony młodzieniec wzniósł się i leciał dalej, parę tysięcy przekleństw posłała w
pogoń za nim.
Nic to jednak nie pomogło, bo bardziej jeszcze swoim przypadkiem rozjątrzony, coraz
prędszym krokiem z miasta uciekał. Kij jego unosząc się w powietrzu stłukł kilka okien i kilku
Żydom spore guzy na pamiątkę podawał; uciekano od niego jak od opętanego, a tłum, z całego
miasta zgromadzony, z okrzykami biegł za nim w przyzwoitym oddaleniu. Na drodze spotkał się
właśnie z Marysią, ale na jej czułe wyrazy nie odpowiedział, uciekając dalej a dalej. Policja, nie
chcąc go puścić z miasta, rozkazała zamknąć rogatkę; jednym spojrzeniem dostrzegł on zawadę i
jakby wyższą siłą natchnięty, uniósł się, machnął kijem ponad głowami i przeskoczył. Od
niepamiętnych wieków nie widziano w Sokalu takiego skoku; lud zdumiony stanął, a gdy z
podziwienia przyszedł do siebie, już Prosper był daleko.
Otóż to skutki ślepej miłości i odmówienia ojca, którym rozgniewany uczony postanowił
nigdy więcej nie zajrzeć do rodzinnego miasta.
Tantae ne animis caelestibus irae?
— Pójdź sobie acani precz ze swoją nauką!
— A waszeć idź szukaj syna, któregoś wypędził!
— Niech leci choćby na koniec świata! Nie żal mi tego szaleńca.
— Pamiętaj waszeć, że ten szaleniec był synem waćpana.
— Tak... — rzekł rozgniewany introligator, gdy wtem przybyły ojciec Marysi przerwał
spory małżeńskie.
— Dobry wieczór, panie Stokrotko.
— Dobry wieczór.
— Skądże to waszeci przyszło tak ostro zabronić synowi swemu żenić się z moją Marysią?
Cóż to myślisz, że pan Pytel nie da jej posagu? He?
Introligator stał jak wryty i w końcu na nalegania młynarza odpowiedział:
—- Może się to jeszcze ułożyć.
— Także mi i gadaj — rzekł poważnie pan Pytel. — Oświadczam tedy, że daję mojej córce
pięć tysięcy złotych posagu, a Prosperowi wyrobię miejsce organisty i nauczyciela naszej szkółki.
Zgoda?
— Zgoda! — zawołał ucieszony pomyślnym rzeczy obrotem pan Stokrotko. — Ale gdzież
mój syn? On uciekł podobno z miasta.
— Złapiem my go — rzekł młynarz — i woda ucieka, a jednak ja łapię ją do moich
młynów.
To mówiąc wyszedł, a żona introligatora stanęła przed mężem, zabierając się do dotykalnej
wymówki, gdy tymczasem widząc grożące niebezpieczeństwo, mąż schwycił czapkę i wyszedł
incognito.
W kilka dni potem wynaleziony Prosper został mężem swojej kochanki, która będąc głową
domu, stawała się poważniejszą i surowszą dla męża. Ten zaś nawzajem wrócił powoli do dawnych
zwyczajów, zaczął nosić okulary, kij i tabakierkę, sprawił długą kapotę i został organistą,
nauczycielem i kantorem w Sokalu. Umysł jego, nabrawszy więcej jędrności, wylał się teraz w
dziełach różnego rodzaju. Tu on, opłakując porywczość swojej żony, napisał:
Lament po utracie
dobrej myśli.
Są także jego ręki śpiewy duchowne pod tytułem:
Spirytualny kancjonalik
ku użyciu
kantorów wszelkiej kondycji
, i świeckie pod równie stosownym nazwaniem:
Wieniec pełnych
odoru kwiatów dla czystych piersi ku zabawie, czyli zbiór pieśni światowych.
W takich to i tym
podobnych pracach, żył jednostajnie ów mąż uczony i zajmował się napisaniem
Historii Sokala,
opierając się na wykrzykniku Szymonowicza, O
Sykulskie Muzy,
które on usiłował przemienić w
Sokalskie.
Im bardziej w lata postępujem, tym więcej doznawajmy przykrości; doświadczył tego zacny
Prosper Stokrotko, któremu żona ku końcowi nieznośną się stała; z tego to powodu, jako też dla
licznych kłótni z plebanem, zaczął nastawać na ludzi, a stąd znowu przyszło do tego, iż cały się
oddał malowaniu złośliwemu charakterów. Pierwszą próbę pióra uczynił na określenie charakteru
żony, ale się to pismo nam nie dostało, bo go jejmość przezorna, nie chcąc się w złym sposobie
dostać potomności, spaliła. Inne płody, zależące w kilkunastu satyrycznych i bardzo dziwnych
powieściach, zrządzeniem losu wpadły w moje ręce, z których może kiedyś na świat wyjdą. Umarł
mąż ów zacny w 54 roku swego życia, a po nim długo nie zajęta katedra sokalskiej szkółki dziś
pono upadła. Przyjaciele, ceniący jego zalety, w miejscu, gdzie pochowanym został, położyli
kamień z napisem:
D. O. M. Pod. tym. głazem, odpoczywają. kości.
Urodzonego. Pana.
PROSPERA. STOKROTKI.
Organ. Pleb. Sokal. Nauczy. Kantor.
Auth. dzieł. licznych. Żył. lat. 54. umarł. roku. 1759. 4. maij.
Amici. posuerunt. Anno. 1781. 4. maij.
1830
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • paulink19.keep.pl