,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jrr Tolkien – Wyprawa
(2/2)
Rozdział 1 Spotkania
F rodo zbudził się w łóżku. W pierwszym momencie myślał, że spał bardzo długo i że prześnił jakiś przykry sen, który jeszcze majaczy mu na pograniczu pamięci. A może przebył jakąś chorobę? Lecz sufit nad jego głową wyglądał obco; był płaski, a ciemne belki miał bogato rzeźbione. Frodo leżał jeszcze chwilę przyglądając się słonecznym plamom na ścianie i nasłuchując szumu wodospadu. - Gdzie jestem? Która to godzina? - rzucił głośno pytanie sufitowi. - W domu Elronda, a jest dziesiąta przed południem - odpowiedział mu znajomy głos. - Ranek dwudziestego czwartego października, jeżeli chcesz wiedzieć dokładnie. - Gandalf! - krzyknął Frodo siadając w pościeli. Rzeczywiście, w fotelu pod otwartym oknem siedział stary Czarodziej. - Tak -rzekł. - Jestem tutaj. A ty miałeś wyjątkowe szczęście, że się też tutaj znalazłeś, mimo wszystkich głupstw, które popełniłeś od dnia wyjazdu z domu. Frodo opadł znów na poduszki. Było mu tak błogo i spokojnie, że nie miał ochoty sprzeczać się, wątpił zresztą, czy wygrałby w tym sporze. Otrząsnął się już ze snu zupełnie i wracała mu pamięć; wspomniał niefortunny „skrót” drogi na przełaj przez Stary Las, „przypadek” w gospodzie „Pod Rozbrykanym Kucykiem” i szaleństwo, jakiemu uległ w kotlince pod Wichrowym Czubem kładąc na palec Pierścień. Przez cały czas, gdy rozmyślał o tych sprawach i na próżno wysilał pamięć, żeby przypomnieć sobie, jakim sposobem znalazł się tu, w Rivendell, w pokoju trwała cisza, zakłócana jedynie pykaniem fajki Gandalfa, który dmuchał przez okno białymi kółkami dymu. - Gdzie jest Sam? - zapytał wreszcie Frodo. - Gdzie inni? Czy zdrowi? - Wszyscy zdrowi i cali - odparł Gandalf. - Sam był przy tobie, ledwie przed półgodziną wyprawiłem go stąd, żeby trochę odpoczął. - Co się właściwie stało tam, u brodu? - zagadnął Frodo. - Całe to zdarzenie wydało mi się jakoś niejasne i dotychczas takie mi się wydaje. - Nic dziwnego! Omdlałeś - rzekł Gandalf. - Rana w końcu cię zmogła. Jeszcze kilka godzin, a nie byłoby już dla ciebie ratunku. Ale w tobie tkwią niespożyte siły, mój hobbicie kochany! Dowiodłeś tego pod Kurhanem. Wtedy ważyły się szale, był to chyba najgroźniejszy moment w całej podróży. Szkoda, że nie wytrwałeś tak samo pod Wichrowym Czubem. - Jak widzę, wiesz już bardzo wiele - powiedział Frodo. - A przecież nikomu nie mówiłem, jak to było ze mną pod Kurhanem. Z początku dlatego, że wolałem tych okropności nie wspominać, a później miałem dość innych spraw na głowie. Skąd się o tym dowiedziałeś? - Dużo mówiłeś przez sen - łagodnie odparł Gandalf - i nietrudno mi było czytać w twoich myślach i pamięci. Nie martw się, Frodo! Chociaż przed chwilą wyrzucałem ci popełnione „głupstwa”, nie myślałem tego poważnie. Mam uznanie dla ciebie, a także dla twoich towarzyszy. Niemała to rzecz dotrzeć tak daleko, wśród tylu niebezpieczeństw, i nie stracić Pierścienia. - Nigdy byśmy tego nie dokonali bez Obieżyświata - rzekł Frodo. - Ale bardzo nam ciebie brakowało. Bez ciebie nie wiedziałem, co robić. - Zatrzymały mnie pewne przeszkody - odparł Gandalf - i to omal nie przyczyniło się do klęski naszych zamierzeń. Zresztą nie jestem tego pewien, może to właśnie wyszło nam na dobre. - Proszę cię, powiedz mi, co się zdarzyło? - Na wszystko przyjdzie pora. Dzisiaj z polecenia Elronda nie wolno ci się niczym martwić ani dużo gadać. - Ależ rozmawiając oderwę się od rozmyślań i dociekań, które są co najmniej równie męczące jak gadanie - rzekł Frodo. - Nie chce mi się już wcale spać, i przypominam sobie mnóstwo rzeczy, które domagają się wyjaśnienia. jakie przeszkody cię zatrzymały? Musisz mi chociaż to powiedzieć. - Wkrótce dowiesz się wszystkiego, co cię interesuje - odparł Gandalf. - Czekamy tylko na twoje wyzdrowienie, żeby natychmiast zwołać naradę. Tymczasem powiem ci tyle, że byłem w niewoli. - Ty?! - krzyknął Frodo. - Tak. Ja, Gandalf Szary - uroczyście oświadczył Czarodziej. - Różne istnieją potęgi na świecie, na jego szczęście czy na zgubę! Są wśród nich mocniejsze ode mnie. Są i takie, z którymi się jeszcze nie mierzyłem. Ale zbliża się moja godzina. Morgul ze swoimi Czarnymi Jeźdźcami jest gotów. Nadciąga wojna. - A więc o jeźdźcach wiedziałeś dawniej... nim ja się z nimi spotkałem? - Wiedziałem. A nawet mówiłem ci o nich kiedyś. Bo Czarni Jeźdźcy to nie kto inny, lecz Upiory Pierścienia, Dziewięciu Giermków Władcy Pierścienia. Nie wiedziałem jednak, że już znów ruszyli w świat, gdybym był wiedział, uciekłbym razem z tobą nie zwlekając ani dnia. Dopiero po naszym rozstaniu w czerwcu doszła do mnie wieść o tym. Ale na resztę tej historii musisz poczekać. Na razie wyratował nas od klęski Aragorn. - Tak - rzekł Frodo. - Obieżyświat nas ocalił. Z początku co prawda bałem się go. Sam zdaje się nigdy nie nabrał do niego całkowitego zaufania, w każdym razie nie dowierzał mu, póki nie spotkaliśmy Glorfindela. Gandalf uśmiechnął się. - Słyszałem wszystko o Samie - powiedział. - Teraz już i on nie ma żadnych wątpliwości. - Cieszy mnie to - rzekł Frodo - bo polubiłem bardzo Obieżyświata. Chociaż nie... „Polubiłem” to nie jest odpowiednie słowo. Stał mi się drogi, mimo że jest taki dziwny, nawet czasem ponury. Doprawdy, często mi ciebie przypomina. Nie wyobrażałem sobie, że ludzie bywają tacy. Myślałem, wiesz, że są po prostu wielkiego wzrostu i dość głupi; poczciwi głupcy jak Butterbur albo nikczemni głupcy jak Bill Ferny. Oczywiście, niewiele wiemy w Shire o ludziach, właściwie znamy tylko trochę mieszkańców Bree. - Tych także znasz niezbyt dobrze, jeśli uważasz starego Barlimana za durnia - odparł Gandalf. - Ma on dość rozumu na własne potrzeby. Wprawdzie myśli mniej i wolniej, niż gada, ale jeśli chce, przez mur na wylot widzi - jak powiadają w Bree. Takich wszakże ludzi jak Aragorn, syn Arathorna, nie zostało wielu w Śródziemiu. Potomstwo królów zza Morza wygasa już prawie. Kto wie, czy ta wojna o Pierścień nie będzie ich ostatnią wyprawą. - Czy ty poważnie twierdzisz, że Obieżyświat jest potomkiem dawnych królów? - spytał Frodo ze zdumieniem. - Sądziłem, że od dawna nie ma ich już na świecie. Myślałem, że Obieżyświat jest po prostu Strażnikiem. - Po prostu Strażnikiem! - wykrzyknął Gandalf. - Ależ, kochany Frodo, Strażnicy to właśnie potomkowie królewskiej rasy! Ostatni żyjący jeszcze na północy przedstawiciele wielkiego plemienia ludzi z zachodu. Nieraz mi pomagali i znów w bliskiej przyszłości będę potrzebował ich pomocy; bo chociaż dotarliśmy do Rivendell, Pierścień nie jest jeszcze bezpieczny. - Pewnie - rzekł Frodo. - Ale dotychczas żyłem tylko myślą o dojściu tutaj i mam nadzieję, że nie będę musiał wędrować dalej. Bardzo mi przyjemnie tak odpoczywać beztrosko. Przez cały miesiąc tułałem się i używałem przygód, uważam, że to dość, przynajmniej jak na moje upodobania. Umilkł i zamknął oczy. Po chwili znów się odezwał. - Próbowałem rachować dni - rzekł - ale nie mogę się doliczyć dwudziestego czwartego października. Wypada mi, że powinien dzisiaj być dwudziesty pierwszy. Do brodu przecież doszliśmy dwudziestego. - I gadasz, i liczysz więcej, niż choremu przystoi - rzekł Gandalf. - Jak się teraz miewa twój bok i bark? - Nie wiem - odparł Frodo. - Wcale ich nie czuję, ale to oczywiście już pewien postęp, ale... - natężył siły i spróbował - ...trochę mogę poruszać ramieniem. Tak, znowu w nie życie wstępuje. Nie jest zimne - dodał, prawą ręką dotykając lewej. - To dobrze! - powiedział Gandalf. - Goi się szybko. Wkrótce będziesz zdrów zupełnie. Elrond cię wyleczył, pielęgnował cię całymi dniami, od pierwszej chwili, gdy cię tutaj przyniesiono. - Całymi dniami? - zdziwił się Frodo. - Dokładnie przez cztery noce i trzy dni. Elfy przyniosły cię od brodu wieczorem dwudziestego października, od tego właśnie dnia straciłeś rachunek czasu. Okropnie się o ciebie niepokoiliśmy, a Sam nie opuszczał prawie twojego wezgłowia dniem i nocą, chyba że go po coś ważnego posyłano. Elrond to nie lada mistrz w uzdrawianiu, ale broń naszych wrogów jest zabójcza. Prawdę rzekłszy nie żywiłem wielkich nadziei, bo podejrzewałem, że w zabliźnionej ranie została jeszcze jakaś drzazga odłupana z ostrza. Nie mogliśmy jej wszakże znaleźć aż do wczorajszego wieczora. Wreszcie Elrond usunął odłamek. Tkwił bardzo głęboko i wchodził coraz głębiej w ciało. Frodo zadrżał na wspomnienie okrutnego sztyletu z wyszczerbionym ostrzem, które rozpłynęło się w rękach Obieżyświata. - Nie bój się, już go nie ma - powiedział Gandalf. - Stopniał. A jak widać, hobbici mają twarde życie. Niejednemu potężnemu wojownikowi z plemienia Dużych Ludzi prędko dałaby radę ta drzazga, którą ty nosiłeś w barku przez siedemnaście dni. - Co by się ze mną stało? - zapytał Frodo. - Co jeźdźcy chcieli ze mną zrobić? - Usiłowali przebić twoje serce nożem Morgula, który zostaje w ranie. Gdyby im się to udało, stałbyś się do nich podobny, lecz słabszy i podległy ich woli. Byłbyś upiorem w służbie Czarnego Władcy, on zaś dręczyłby cię za karę, że próbowałeś zatrzymać przy sobie Pierścień; co prawda za najgorszą męczarnię starczyłaby świadomość, że zrabowano ci Pierścień i że tamten go nosi na palcu. - Co za szczęście, że nie wiedziałem o tym straszliwym niebezpieczeństwie! - słabym głosem wyrzekł Frodo. - Oczywiście, byłem śmiertelnie przerażony, ale gdybym więcej wiedział, nie śmiałbym nawet drgnąć. Istny cud, że ocalałem. - Tak, sprzyjało ci szczęście czy może przeznaczenie - odparł Gandalf - nie mówiąc już o męstwie. Albowiem sztylet nie tknął twego serca, przeszył jedynie bark; a stało się tak dlatego, że do ostatka się opierałeś. Byłeś wszakże ledwie o włos od klęski, jeśli można się tak wyrazić. najgorsze niebezpieczeństwo groziło ci, kiedy miałeś Pierścień na palcu, bo wtedy przebywałeś już na pół w świecie upiorów i tamci mogli cię porwać. Widziałeś ich, oni zaś widzieli ciebie. - Wiem - rzekł Frodo. - Widziałem, a to widok straszliwy. Ale dlaczego ich wierzchowce wszyscy widzieliśmy? - Ponieważ to są zwykłe konie, tak samo jak czarne szaty jeźdźców są zwykłymi płaszczami, które przywdziewają, by okryć swoją nicość, gdy mają się spotkać z żywymi. - Czemuż więc te czarne konie cierpią takich jeźdźców? Wszelkie inne stworzenia, nawet koń elfa Glorfindela, wpadają w panikę, gdy upiory się do nich zbliżą. Psy wyją i gęsi podnoszą wrzask. - Te konie urodziły się i wychowały w służbie Czarnego Władcy w Mordorze. Nie wszyscy jego słudzy i nie cały dobytek należy do świata upiorów. Służą mu orkowie i trolle, wargowie i wilkołaki; było też i jest wielu żywych, przechadzających się pod słońcem ludzi, wojowników i królów, co poddali się jego władzy. Ich liczba rośnie z każdym dniem. - A Rivendell? A elfy? Czy Rivendell jest bezpieczne? - Tak. Przynajmniej do czasu, póki wszystko wokół nie zostanie podbite. Elfy wprawdzie lękają się Czarnego Władcy, wprawdzie przed nim uciekają, nigdy jednak nie dadzą mu posłuchu ani nie będą mu służyły. Tu, w Rivendell, przebywa kilku najzaciętszych jego przeciwników: mądrzy mądrością elfów władcy Eldarów zza najodleglejszych mórz. Nie boją się oni Upiorów Pierścienia, bo kto był w Błogosławionym Królestwie, ten żyje w obu światach naraz i zarówno widzialnym, jak niewidzialnym siłom może przeciwstawić własną wielką moc. - Zdawało mi się, że widziałem białą postać, która jaśniała i nie ginęła we mgle jak inne. Czy to był Glorfindel? - Tak. Przez chwilę widziałeś go takim, jakim jest na drugim brzegu: jednym z potężnych Pierworodnych. To elf z rodu książęcego. Zaiste, są w Rivendell siły zdolne opierać się przemocy Mordoru, przynajmniej czas jakiś; a zostały też dobre siły poza tą doliną. Jest również w Shire siła, chociaż innego rodzaju. Wszystkie jednak te miejsca wkrótce staną się wyspami w morzu oblegającego zła, jeżeli wypadki potoczą się tak, jak się zapowiada. Czarny Władca rzuca do walki całą swoją potęgę. - Mimo to - powiedział wstając nagle i wysuwając dolną szczękę, tak że broda nastroszyła się i sprężyła jak druciana - musimy zachować odwagę. Wkrótce wyzdrowiejesz, jeżeli nie zagadam cię na śmierć. Jesteś w Rivendell, o nic tymczasem nie potrzebujesz się troszczyć. - Nie mam wiele odwagi do zachowania - odparł Frodo - ale na razie niczym się nie trapię. Powiedz mi jeszcze tylko, jak się miewają moi przyjaciele i jak zakończyło się starcie u brodu, a zadowolę się tym na dziś. Potem chyba się znów prześpię, ale nie zmrużę oka, dopóki nie opowiesz mi tej historii do końca. Gandalf przysunął fotel do łóżka i przyjrzał się Frodowi uważnie. Rumieńce wróciły na twarz hobbita, oczy się rozjaśniły i miały wyraz rozbudzony i zupełnie przytomny. Uśmiechał się i nie wyglądał na poważnie chorego. Lecz oko Czarodzieja dostrzegło w nim nieuchwytną zmianę, jak gdyby jakąś przezroczystość ciała, zwłaszcza lewej ręki, która spoczywała na kołdrze. „No cóż, można się było tego spodziewać - rzekł sobie w duchu Gandalf. - Nie przeszedł jeszcze połowy drogi, a do czego dojdzie u jej kresu - tego nawet Elrond nie umie przewidzieć. Myślę jednak, że nie do czegoś złego. Stanie się może dla oczu tych, którzy umieją patrzeć, jak szklanka napełniona jasnym światłem”. - Wyglądasz świetnie - powiedział głośno. - Zaryzykuję krótką opowieść nie pytając Elronda o pozwolenie. Ale naprawdę krótką, a potem musisz zasnąć. Oto, co się zdarzyło u brodu, o ile mi wiadomo. Kiedy uciekłeś, jeźdźcy pognali wprost za tobą. Nie potrzebowali już wtedy zdawać się na wzrok swoich koni, stałeś się dla nich widzialny, bo znalazłeś się na progu ich świata. Poza tym Pierścień ich przyciągał. Twoi przyjaciele uskoczyli w bok z gościńca; gdyby nie to, stratowałyby ich czarne rumaki. Wiedzieli, że jeśli cię biały koń nie zdoła ocalić, nie ma innego ratunku. Jeźdźcy byli niedoścignieni i zbyt liczni, żeby im stawić czoło. Pieszo nawet Glorfindel i Aragorn nie mogliby się mierzyć z Dziewięciu Jeźdźcami naraz. Upiory przemknęły, a twoi przyjaciele pobiegli za nimi. W pobliżu brodu jest przy gościńcu mały wykrot pod ściętymi pniakami. Tam spiesznie rozpalili ognisko, bo Glorfindel wiedział, że przyjdzie wielka fala, jeśli tamci spróbują się przeprawić, a wówczas trzeba będzie odeprzeć atak tych jeźdźców, którzy by pozostali na brzegu. Gdy fala runęła, Glorfindel wybiegł pierwszy, a za nim Aragorn i hobbici, wszyscy z płonącymi gałęziami w rękach. Znalazłszy się między ogniem a wodą, zaskoczeni widokiem dostojnego elfa, który im się objawił w płomieniu gniewu, przerazili się, a ich rumaki ogarnął szał. Trzech jeźdźców pierwszy napór wody porwał w dół rzeki, pozostałych własne konie poniosły w toń. - Czy to oznacza koniec Dziewięciu Jeźdźców? - spytał Frodo. - Nie - odparł Gandalf. - Wierzchowce zapewne zginęły, a bez nich jeźdźcy są jak kaleki. Upiorów Pierścienia tak łatwo się nie unicestwia. Ale na razie bądź co bądź niczego z ich strony nie należy się lękać. Twoi towarzysze przeprawili się brodem, gdy fala powodzi minęła, i znaleźli cię leżącego twarzą do ziemi, a złamany miecz pod tobą. Biały koń stał na straży u twego boku. Byłeś blady i zimny, zlękli się, że nie żyjesz albo stało się z tobą coś od śmierci gorszego. Przybiegli wysłańcy Elronda i zanieśli cię ostrożnie do Rivendell. - Kto wzburzył rzekę? - spytał Frodo. - Elrond - odparł Gandalf. - Rzeka tej doliny jest w jego władzy i wzbiera gniewem, gdy Elrond w ciężkiej potrzebie chce zagrodzić bród. Kiedy wódz upiorów wjechał do wody, natychmiast otworzyły się upusty. Pozwolę sobie wspomnieć, że ja ze swej strony przyczyniłem się też pewnymi drobiazgami. Nie wiem, czy zauważyłeś, że niektóre fale przybrały postać olbrzymich białych rycerzy; a poza tym słyszałeś może huk i zgrzyt toczonych w wodzie głazów. Przez chwilę bałem się nawet, czy nie rozpętaliśmy zbyt wściekłego żywiołu i czy nawała nie wymknie się spod naszej władzy zmiatając was wszystkich. Wielka jest siła wody, która spływa z lodowców Gór Mglistych. - Tak, teraz sobie przypominam ten straszliwy huk - rzekł Frodo. - Zdawało mi się, że tonę razem z przyjaciółmi, wrogami i całym światem. No, ale już jesteśmy wszyscy bezpieczni. Gandalf żywo spojrzał na Froda, lecz hobbit miał oczy zamknięte. - Tak, tymczasem jesteście wszyscy bezpieczni. Wkrótce zaczną się tu uczty i zabawy dla uczczenia zwycięstwa u Brodu Bruinen, a wy siądziecie na honorowych miejscach za stołem. - To wspaniale! - rzekł Frodo. - Zdumiewa mnie, że Elrond, Glorfindel, takie dostojne osoby, nie mówiąc już o Obieżyświacie, zadają sobie tyle trudu i okazują mi tak wiele życzliwości. - Mają po temu rozmaite powody - odparł z uśmiechem Gandalf. - Jednym z takich chwalebnych powodów jestem ja. Drugim - Pierścień. jesteś powiernikiem Pierścienia. A zarazem spadkobiercą Bilba, znalazcy Pierścienia. - Kochany Bilbo! - sennie wymruczał Frodo. - Gdzie też on się podziewa? Chciałbym, żeby tu był i posłuchał tej całej historii. Ależby się śmiał! Krowa przeskoczyła księżyc! I ten stary nieborak troll!
Z tymi słowami Frodo zasnął głęboko. Czuł się teraz bezpieczny w Ostatnim Przyjaznym Domu na wschód od Morza. A był to dom, o którym przed laty Bilbo napisał, że jest niezrównany, czy kto lubi jeść, czy spać, czy słuchać opowieści, czy śpiewać, czy po prostu woli siedzieć i rozmyślać, czy też chciałby wszystkie te przyjemności połączyć. Wystarczyło pomieszkać tutaj, żeby wyleczyć się ze zmęczenia, lęku i smutku. Pod wieczór Frodo znowu się zbudził i stwierdził, że nie czuje już potrzeby snu ani odpoczynku, natomiast chętnie by coś zjadł i wypił, a może też potem zaśpiewał i pogawędził. Wstał z łóżka i zauważył, że włada ramieniem prawie tak swobodnie jak dawniej. Zobaczył przygotowane czyste ubranie z zielonego sukna, doskonale pasujące na jego figurę. Spojrzał w lustro i zdumiał się, bo odbiło postać znacznie szczuplejszą, niż przywykł oglądać; z lustra patrzał hobbit uderzająco podobny do młodocianego siostrzeńca Bilba, który ze swoim wujem włóczył się niegdyś po Shire, ale jego oczy miały nowy wyraz zamyślenia. - tak, tak, od tamtego dnia, kiedy ostatnim razem wyjrzałeś do mnie z lustra, niemało różnych rzeczy zobaczyłeś na świecie! - powiedział Frodo swojemu sobowtórowi. - No, ale teraz spieszmy na wesołe spotkanie! Przeciągnął się w ramionach i zagwizdał melodyjnie. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi i wszedł Sam. Podbiegł do Froda, niezgrabnie i wstydliwie chwycił jego lewą rękę. Pogłaskał ją czule, zaczerwienił się i szybko odsunął. - Jak się masz, Samie! - rzekł Frodo. - Ciepła! - zwołał Sam. - Pańska ręka jest ciepła! A taka była zimna przez całe długie noce. Zwycięstwo, grajcie nam, surmy! - wykrzyknął i z błyszczącymi oczyma okręcił się w kółko tanecznym krokiem. - Co za radość widzieć pana znów na nogach i przytomnego! Gandalf przysłał mnie tutaj, żebym spytał, czy pan już ubrany i czy chce zejść na dół. Ale myślałem, że ze mnie kpi! - Jestem gotów - rzekł Frodo - chodźmy, poszukajmy reszty kompanii. - Mogę pana zaprowadzić - powiedział Sam. - To bardzo duży dom i bardzo dziwny. Coraz to coś nowego się odkrywa i nigdy nie wiadomo, jaka niespodzianka czeka za zakrętem. A te elfy! Gdzie się ruszyć - elfy. Niektóre jak królowie - groźne i dostojne - a inne znów wesołe jak dzieci. A muzyka, a śpiewy jakie! Tylko że nie miałem nawet chęci do słuchania w te pierwsze dni po naszym przybyciu. Ale już zaczynam się oswajać ze zwyczajami w tym domu. - Wiem, czym byłeś dotychczas zajęty - rzekł Frodo ujmując Sama pod ramię. - Dziś za to będziesz mógł się weselić i słuchać muzyki, ile dusza zapragnie. Chodźmy, prowadź mnie przez tutejsze zakamarki. Sam zaprowadził go przez kilka korytarzy i po wielu stopniach schodów do ogrodu, górującego nad stromą skarpą wybrzeża. Frodo zastał przyjaciół na ganku po tej stronie domu, która zwrócona była ku wschodowi. Cień już zalegał dolinę, ale na widnokręgu ściana gór jeszcze stała w blasku. Było ciepło, woda w rzece i w wodospadzie pluskała głośno, powietrze wieczorne pachniało nikłą wonią liści i kwiatów, jak gdyby w ogrodach Elronda lato nie skończyło się dotychczas. - Hura! - krzyknął zrywając się Pippin. - Oto nasz szlachetny krewniak! Miejsce dla Froda, Władcy Pierścienia! - Cicho! - odezwał się Gandalf siedzący w cieniu, w głębi ganku. - Złe siły nie mają wstępu do tej doliny, mimo to nie należy ich wywoływać po imieniu. Władcą Pierścienia jest nie Frodo, lecz pan Czarnej Wierzy Mordoru, a jego władza znów rozszerza się na świat cały. Jesteśmy w twierdzy. Dokoła niej gęstnieją ciemności. - Gandalf wciąż nam powtarza wesołe nowiny w tym guście - rzekł Pippin. - Myśli widać, że mnie trzeba przywoływać do porządku. Ale wydaje się niepodobieństwem zachować ponury nastrój i przygnębienie przebywając w tym domu. Chętnie bym zaśpiewał, gdybym znał jakąś pieśń odpowiednią na dzisiejszą uroczystość. - Ja też mam ochotę śpiewać - odparł ze śmiechem Frodo. - Chociaż najpierw wolałbym coś zjeść i wypić. - Wkrótce stanie się zadość twemu życzeniu! - rzekł Pippin. - Okazałeś swój przyrodzony spryt, wstając z łóżka w samą porę na wieczerzę. - To nie zwykła wieczerza, ale całą uczta! - powiedział Merry. - Kiedy Gandalf oznajmił, że wyzdrowiałeś, natychmiast zabrano się do przygotowań. Jeszcze Pippin nie dokończył zdania, gdy już dzwonki wezwały wszystkich do wielkiej sali.
R ojno było w wielkiej sali domu Elronda. Przeważały elfy, nie brakowało jednak również przedstawicieli innych plemion. Elrond swoim zwyczajem siedział we wspaniałym fotelu u szczytu długiego stołu na podwyższeniu; po jednej ręce posadził sobie Glorfindela, po drugiej - Gandalfa. Frodo przyglądał im się z podziwem, nigdy bowiem dotychczas nie widział Elronda, o którym tak wiele słyszał opowieści, Glorfindel zaś, a nawet Gandalf, tak dobrze, jak mu się zdawało, znajomy, ukazali się hobbitowi u boku Elronda w nowym blasku godności i potęgi. Gandalf, mniej okazałej postawy niż tamci dwaj, wyglądał mimo to ze swoją bujną brodą, długimi siwymi włosami i szerokimi barami jak mędrzec-król ze starej legendy. W sędziwej twarzy spod krzaczastych śnieżnobiałych brwi ciemne oczy iskrzyły jak węgle, gotowe lada chwila buchnąć płomieniem. Glorfindel był wysoki i smukły, włosy miał złociste, twarz piękną, młodzieńczą, nieulękłą i radosną, oczy jasne i żywe, a głos dźwięczny jak muzyka; z jego czoła promieniowała mądrość, z rąk - siła. Oblicze Elronda nie miało wieku, nie było ani stare, ani młode, chociaż wypisana była na nim pamięć wielu radości i wielu trosk. Na włosach, ciemnych jak cienie o zmierzchu, błyszczała srebrna przepaska; w oczach, szarych jak pogodny wieczór, świecił blask, jak gdyby światło gwiazd. Zdawał się czcigodny jak król w majestacie wielu lat panowania, ale zarazem krzepki jak zahartowany wojownik w pełni sił. Był panem na Rivendell i sprawował władzę zarówno nad elfami, jak nad ludźmi. Pośrodku stołu, na tle tkaniny rozpiętej na ścianie, stał pod baldachimem fotel, a w nim siedziała pani wielkiej urody, tak podobna do Elronda, jakby była jego sobowtórem w kobiecej postaci, toteż Frodo od razu zgadł, że tych dwoje łączy więź najbliższego pokrewieństwa. Zdawała się młoda i niemłoda jednocześnie, bo chociaż jej ciemnych warkoczy nie pobielił jeszcze szron, a białe ramiona i jasna twarz były hoże i gładkie, oczy zaś, szare jak bezchmurna noc, błyszczały niby gwiazdy, miała w sobie dostojeństwo królowej, a spojrzenie zadumane i rozumne jak ktoś, komu długie lata pozwoliły zaznać wielu przeżyć. Głowę jej okrywał czepiec ze srebrnej koronki usianej drogocennymi kamieniami, które migotały białym ogniem, lecz miękkiej szarej sukni nie zdobiły żadne klejnoty prócz paska ze srebra, kutego w kształt liści. Tak stało się, że Frodo ujrzał tę, którą niewielu śmiertelników miało szczęście oglądać: Arwenę, córkę Elronda, w której, jak mówiono, objawiła się po raz wtóry na ziemi piękna Luthien. nazywano ją Udomiel, Wieczorną Gwiazdą swego rodu. Długi czas przebywała w ojczyźnie matki, w Lorien, za górami, i niedawno dopiero wróciła do ojcowskiego domu w Rivendell. Braci jej, Elladana i Elrohila, nie było tutaj, ruszyli właśnie na jakąś rycerską wyprawę, nieraz bowiem zapuszczali się ze Strażnikami daleko na północ, nie mogąc zapomnieć o tym, co wycierpiała ich matka w lochach orków. Istot tak wielkiej urody nigdy jeszcze Frodo nie widział, nawet we śnie, rozglądał się więc teraz zdumiony i zmieszany, że wypadło mu zasiąść u jednego stołu z tak wspaniałymi i przepięknymi osobami. Chociaż przygotowano dla niego specjalne krzesło i podścielono mu kilka poduszek, czuł się z początku bardzo mały i trochę jak intruz; prędko wszakże odzyskał pewność siebie, bo uczta była wesoła, a sute dania mogły zadowolić najgłodniejszego. Na pewien czas tak się zajął jedzeniem, że przestał się rozglądać i nawet nie spojrzał na najbliższych sąsiadów. Potem dopiero zaczął szukać wzrokiem przyjaciół. Sam prosił, żeby mu pozwolono usługiwać swojemu panu, lecz odmówiono mu oświadczając, że tym razem będzie również honorowym gościem. Frodo zobaczył więc Sama siedzącego wraz z Pippinem i Merrym u szczytu jednego z bocznych stołów tuż obok podwyższenia. Obieżyświata natomiast nie mógł nigdzie dostrzec. Po prawej ręce Froda siedział krasnolud godnej miny i bogato odziany. Brodę miał długą, rozczesaną, białą, prawie tak śnieżnobiałą jak sukno, z którego było uszyte jego ubranie. Nosił pas srebrny, a na szyi łańcuch ze srebra i diamentów. Frodo przerwał jedzenie, żeby mu się przyjrzeć. - Witaj, rad cię spotykam! - rzekł krasnolud zwracając się do Froda. Wstał od stołu i ukłonił się grzecznie. - Gloin, do twych usług - przedstawił się i pokłonił jeszcze niżej. - Frodo Baggins, gotów do usług dla ciebie i całej twojej rodziny - odwzajemnił się jak przystało Frodo, zrywając się i w oszołomieniu zrzucając z krzesła poduszki. - Czy się nie mylę zgadując, że mam przed sobą tego Gloina, który należał do dwunastu druhów wielkiego Thorina, zwanego Dębową Tarczą? - Nie mylisz się - odpowiedział krasnolud zbierając z podłogi poduszki i uprzejmie pomagając Frodowi wgramolić się z powrotem na krzesło. - Nie pytam nawzajem, bo już mi powiedziano, że ty jesteś krewniakiem i usynowionym spadkobiercą naszego przyjaciela, sławnego Bilba. Pozwól, że ci powinszuję szczęśliwego powrotu do zdrowia. - Dziękuję bardzo - rzekł Frodo. - Słyszałem, że miałeś niezwykłe przygody - powiedział Gloin. - Ciekaw jestem, co mogło skłonić aż czterech hobbitów do tak dalekiej podróży! Nic podobnego nie zdarzyło się od czasu, gdy Bilbo wyruszył z nami w świat. Ale może nie powinienem o to pytać, skoro Elrond i Gandalf nie kwapią się do wyjaśnienia tej sprawy. - Sądzę, że nie będziemy o tym mówili, przynajmniej na razie - grzecznie odparł Frodo. Domyślał się, że nawet w domu Elronda sprawa Pierścienia nie powinna być tematem potocznej rozmowy, a zresztą wolał chociaż na czas pewien zapomnieć o swoich troskach. - Ja zaś nie mniej jestem ciekawy - dodał - co sprowadziło tak dostojnego krasnoluda z odległej Samotnej Góry. Gloin spojrzał na niego żywo. - Jeśli nie wiesz, sądzę, że o tym również na razie nie będziemy mówili. Wkrótce, jak się spodziewam, Elrond zabierze nas na radę, a wtedy dowiemy się wielu rzeczy. Ale znajdziemy z pewnością mnóstwo innych tematów do rozmowy. Do końca wieczerzy gawędzili ze sobą, ale Frodo więcej słuchał, niż mówił, bo nowiny z Shire’u, jeśli pominąć sprawę Pierścienia, wydawały się błahe, odległe i mało ważne w porównaniu z tym, co miał Gloin do powiedzenia o zdarzeniach w północnych połaciach dalekich krain. Usłyszał więc Frodo, że Grimbeorn Stary, syn Beorna, ma teraz pod swymi rozkazami liczne zastępy dzielnych ludzi i że do ich kraju między górami a Mroczną Puszczą nie ośmielają się zapędzać ani orkowie, ani wilki. - Zaprawdę - rzekł Gloin - gdyby nie zastępy Beorna, nikt by już od dawna nie mógł przejść z Dali do Rivendell. Ci waleczni ludzie strzegą Wysokiej Przełęczy i brodu przy Samotnej Skale. Pobierają jednak wygórowane myto - dodał kiwając głową - i tak samo jak ongi Beorn niezbyt lubią nasze plemię. Bądź co bądź są uczciwi, a to już niemało znaczy w tych czasach. Nigdzie tak serdecznych przyjaciół nie mamy w ludziach jak w Dali. Dobry to lud ci Bardanie. Włada nimi wnuk Bard Łucznika, Brand, syn Baina, który był synem Barda. Możny król, jego państwo sięga teraz daleko na południe i wschód od Esgaroth. - A co słychać u twego plemienia? - spytał Frodo. - Wiele by o tym można opowiedzieć, dobrego i złego - odparł Gloin - ale więcej dobrego. Jak dotąd szczęście nam sprzyja, chociaż i na nas pada cień dzisiejszych czasów. Jeżeli rzeczywiście chcesz o naszych sprawach posłuchać, chętnie ci opowiem. Ale nie krępuj się i przerwij mi, gdybym cię znudził. Powiada przysłowie, że kiedy krasnolud mówi o swoich własnych przedsięwzięciach, język go ponosi. Zastrzegłszy się w ten sposób, Gloin rozpoczął długie sprawozdanie z działalności krasnoludzkiego państwa. Zachwyciła go uprzejmość słuchacza, bo Frodo nie zdradził znużenia ani nie próbował zmieniać tematu, jakkolwiek dość szybko stracił orientację w gąszczu dziwnych imion i nazw geograficznych, o których nigdy w życiu nie słyszał. Mimo to z zainteresowaniem przyjął do wiadomości, że Dain wciąż jeszcze króluje Pod Górą i jest już stary (ukończywszy dwieście pięćdziesiąt lat), czcigodny i bajecznie bogaty. Spośród dziesięciu druhów, którzy wyszli z życiem z Bitwy Pięciu Armii, siedmiu trwało dotychczas przy nim: Dwalin, Gloin, Dori, Nori, Bifur, Bofur i Bombur. Bombur co prawda utył tak okropnie, że nie może o własnych siłach przejść z łóżka do stołu i sześciu młodych krasnoludów musi mu w tym pomagać. - A co się stało z Balinem, Orim i Oinem? - spytał Frodo. Cień przemknął po twarzy Gloina. - Nie wiemy - odpowiedział. - Właśnie przede wszystkim w sprawie Balina przybyłem tutaj zasięgnąć rady u mieszkańców Rivendell. Ale dziś mówmy lepiej o weselszych rzeczach. I zaczął opowiadać o dziełach swojego plemienia, o wielkich pracach dokonanych w Dali i Pod Górą. - Nieźle się sprawiliśmy - rzekł - lecz w obróbce kruszców nie możemy sprostać naszym ojcom, bo wiele ich tajemnic przepadło wraz z nimi. Wyrabiamy dobre zbroje i miecze, nie umiemy jednak sporządzać misiurek i ostrzy, które by dorównały dawnym, z czasów przed zjawieniem się smoka. Tylko w sztuce górniczej i budowlanej prześcignęliśmy tamte wieki. Żebyś zobaczył drogi wodne w dolinie Dali, góry i jeziora! Żebyś zobaczył gościńce wybrukowane różnokolorowymi kamieniami! A sale, a podziemne ulice o sklepieniach rzeźbionych na kształt drzew! A tarasy i wieże na stokach góry! Musiałbyś przyznać, żeśmy nie próżnowali. - Przyjadę i wszystko to obejrzę, jeśli tylko będę mógł - odparł Frodo. - jakżeby się zdumiał Bilbo, gdyby widział te zmiany w kraju spustoszonym przez Smauga! Gloin popatrzył na Froda z uśmiechem. - Bardzo kochałeś Bilba, prawda? - Bardzo - przyznał Frodo. - Wolałbym jego ujrzeć niż wszystkie wieże i pałace świata. Wreszcie uczta się skończyła. Elrond i Arwena wstali, by przejść w głąb jadalni, reszta biesiadników ruszyła za nimi w należytym porządku. Otwarły się podoje i wszyscy przez szeroki korytarz i następne drzwi przeszli do innej sali. Nie było tu stołów, lecz ogień płonął jasno na wielkim kominie, z dwóch stron obramionym przez rzeźbione kolumny. Frodo szedł koło Gandalfa. - To jest Kominkowa Sala - rzekł Czarodziej. - Usłyszysz tu wiele pieśni i opowieści, jeśli uda ci się nie zasnąć. Lecz z wyjątkiem dni uroczystych sala ta jest zwykle pusta i cicha, a przychodzą tu ci, którzy pragną spokoju w swych rozmyślaniach. Płonie tu zawsze ogień, przez okrągły rok, lecz prawie nie ma innego oświetlenia. ... [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Wątki
|