, J.R.R. Tolkien - Beren i Luthien, Ebooki, J.R.R. Tolkien, Dzieła, pobierz pdf 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
J.R.R. Tolkien
Beren i Luthien
W czasie gdy Barahir nie chciał opuścić Dorthonionu, a Morgoth nieubłaganie ścigał garstkę opornych, tak ze
wreszcie zostało przy Barahirze ledwie dwunastu towarzyszy. Las Dorthonionu piął się ku południowi na
górzyste wrzosowiska, a we wschodniej ich części rozlewało się jezioro Tarn-Aeluin, otoczone kępami dzikich
wrzosów. W całej tej dziewiczej okolicy nie było wydeptanych ścieżek, bo nawet za dni Długiego Pokoju nikt tu
nie mieszkał. Czczono jednak wodę Tarn Aeluin, przezroczysta i błękitna za dnia, a w nocy służąca gwiazdom
za zwierciadło. Mówiono, ze sama Meliana zaczarowała niegdyś to jezioro. Nad nim wiec Barahir i jego
towarzysze obrali sobie kryjówkę, a Morgoth nie mógł jej znaleźć. Ale wieści o bojowych czynach Barahira i
jego oddziału rozniosły się szeroko, toteż Morgoth rozkazał Sauronowi, aby tych niedobitków wytropił i wytępił.
Miedzy towarzyszami Barahira był Gorlim, syn Angrima. Miał żonę Eilinele i dopóki na kraj nie spadły klęski,
żył z nią w wielkiej szczęśliwej miłości. Pewnego dnia wracając po walce na pograniczu zastał swój dom
ograbiony i pusty. Żona znikła , a Gorlim nie wiedział, czy ja zabito, czy tez wzięto do niewoli. Wtedy przystał
do kompanii Barahira i wyróżniał się większą jeszcze zawziętością i desperacja niż inni. Jednakże nękały go
wątpliwości, bo w głębi serca nie wierzył, ze Eilinela nie żyje. Niekiedy wymykał się z obozowiska i samotnie,
w tajemnicy, wracał do swojego domu, stojącego wciąż jeszcze pośród lasów i pól, które dawniej do niego
należały. O tych wyprawach Gorlima dowiedzieli się słudzy Morgotha. Kiedyś jesienią o zmierzchu Gorlim
skradając się ku domowi miał wrażenie, ze widzi w oknie światło, podszedł ostrożnie i zajrzał do środka.
Zobaczył Eilinelle z twarzą strapiona, wymizerowana, i wydało się mu, ze słyszy jej glos i ze Einela skarży się
na męża który ja opuścił. Krzyknął i w tej samej chwili światło zgasło w oknie, rozległo się wycie wilków i
ciężkie ręce łowców Saurona spadły znienacka na ramiona Gorlima. Dal się schwytać w pułapkę. Zawlekli go do
swojego obozu i torturowali, żeby wydal kryjówkę Barahira i inne jego sekrety. Lecz Gorlim milczał. Obiecali
mu, ze go wypuszcza na wolność i odzyska Eilinele, jeśli ulegnie. W końcu udręczony bólem i lekiem o los
żony, Gorlim zachwiał się w oporze. Wtedy natychmiast zaprowadzili go przed straszliwe oblicze Saurona, który
rzekł: - Podobno chcesz się ze mną targować ? Jakiej zadasz ceny ? Gorolim odparł, ze chce odzyskać Eilinele i
razem z nią odejść na wolność, myślał bowiem, ze nieprzyjaciel trzyma jego żonę w niewoli, tak samo jak i jego.
Sauron uśmiechnął się i powiedział: - Mała cena za tak wielka zdradę. Dobrze, zgadzam się, a teraz mów !
Gorlim chciał się wycofać, lecz obezwładniony okropnym spojrzeniem Saurona wyznał wszystko, co tamten
chciał wiedzieć. Sauron zaśmiał się i szydząc z nieszczęśnika oznajmił mu, ze widział tylko widmo Eilineli,
wywołane czarami, żeby go usidlić, bo Eilinela nie żyje. - Mimo to spełnię twoje życzenie - rzekł Sauron -
pójdziesz tam, gdzie przebywa Eilinela i będziesz zwolniony ze służby u mnie. I skazał go na okrutna śmierć. W
ten sposób Nieprzyjaciel znalazł kryjówkę Barahira i otoczył ja swoja siecią. O najciemniejszej godzinie przed
świtem orkowie zaskoczyli ludzi Barahira śpiących i wymordowali wszystkich - z wyjątkiem jednego, gdyż
Berena, syna Barahira, nie było tej nocy w kryjówce. Ojciec wyprawił go z niebezpieczna misja śledzenia
ruchów nieprzyjaciela i Beren znajdował się daleko w tej godzinie, gdy jego towarzysze zginęli. Śpiąc w lesie
zobaczył we śnie suche drzewa nad w oda i na gałęziach zamiast liści mnóstwo ptaków z gatunku żywiącego się
padlina, a z dziobów ich kapała krew. Potem ukazała się mu w tym śnie postać idąca przez wódę i poznał, ze to
jest widmo Gorlima, który po śmierci przyszedł wyznać mu swoja zdradę i błagał, żeby co prędzej przestrzegł
Barahira. Beren zbudził się i natychmiast wśród nocy pobiegł spełnić polecenie, tak ze drugiego dnia rano
znalazł się w pobliżu kryjówki swego oddziału. Lecz gdy podchodził, chmara ptaków poderwała sie z ziemi i
obsiadłszy gałęzie olch rosnących na brzegu Tarn Aeluin zakrakała szyderczo. Beren pogrzebał kości swego
ojca, usypał nad nimi kurhan z głazów i poprzysiągł zemstę. Natychmiast ruszył wiec w pościg za orkami którzy
zamordowali jego towarzyszy, wytropił w nocy obóz wrogów u źródła Rivilu, powyżej moczarów Serech, a
ponieważ dobrze znał sztukę poruszania się w lesie, podszedł niepostrzeżenie do ich ogniska. Dowódca Orków
chełpił się zwycięstwem i podnosił właśnie do góry rękę Barahira, którą odrąbał, aby pokazać Sauronowi na
dowód, ze spełnił zadanie. Na martwej ręce lśnił pierścień - dar Felagunda. Beren wyskoczył zza skalnego
załomu, zabił dowódcę, chwycił ojcowska rękę z pierścieniem i uciekł z woli losu, gdyż oszołomieni orkowie
szyli strzałami na oślep i chybiali celu.
Przez cztery następne lata Beren tułał się samotnie po Dorthonionie, zaprzyjaźnił się z ptakami, one zaś
pomagały mu i nigdy go nie zdradziły. Odtąd Beren nie jadał mięsa i nie polował na żadne stworzenia, z
wyjątkiem tych, które służyły Morgothowi. Nie bal się tez śmierci, drżał tylko przed niewola, lecz dzięki
desperackiej odwadze uniknął obu tych niebezpieczeństw, a sława czynów samotnego śmiałka rozniosła się
szeroko po Beleriandzie i dotarła nawet do Doriathu. Wreszcie Morgoth naznaczył cenę na jego głowę, nie
mniejsza niż na głowę Fingona, Najwyższego Króla Noldorów. Ale orkowie zamiast szukać z nim spotkania,
umykali, gdy się zbliżał. Toteż wysłano przeciw niemu cala armie pod dowództwem Saurona, który wziął ze
sobą swoje wilkołaki, dzikie bestie, opętane przez straszliwe duchy, które czarnoksiężnik uwięził w wilczych
ciałach. Zło przesiąkło całą krainę, a wszystko, co czyste, uciekło. Beren, osaczany coraz ciaśniej, musiał
wreszcie także uciekać z Dorthonionu. Była śnieżna zima, gdy pożegnał ziemie i grób ojca, i wspiąwszy się
wysoko na Gorgoroth, Góry Zgrozy, ujrzał stamtąd w oddali Doriath. Wtedy w sercu jego zrodziło się
postanowienie, ze pójdzie do Ukrytego Królestwa, którego nie dotknęła jeszcze nigdy stopa śmiertelnika.
Straszna była ta wędrówka na południe. Wokół ziały przepaście Ered Gorgoroth, pod górami stały się cienie
rozsnute jeszcze przed wschodem Księżyca, a dalej leżało pustkowie Dungortheb, gdzie czarnoksięska moc
Saurona spotykała się z mocą Meliany, a na wędrowca czyhała groza i szaleństwo. Tam straszliwe pająki z rodu
Ungolianty snuły swe niewidzialne sieci, chwytając w nie wszystkie żywe stworzenia, tam można było spotkać
potwory, które wylęgły się na długo przed pierwszym wschodem słońca, miały mnóstwo oczu i polowały w
milczeniu. W tym nawiedzanym przez złe siły kraju nie było pożywienia ani dla ludzi czy elfów, nie było nic
prócz śmierci. Ta wędrówka zalicza się do największych czynów Berena, lecz on nikomu o niej później nie
opowiadał, nie chcąc wracać myślą do tych okropności, i nikt tez nie wiedział, jakim sposobem syn Barahira
trafił na ścieżki, na które nie odważył by się wkroczyć żaden inny człowiek czy nawet elf, prowadzące do
granicy Doriathu. A potem przeszedł przez zasłonę, którą Meliana osnuła wokół królestwa Thingola. Stało się to
co ona sama przewidziała, gdyż Berena prowadziła moc wielkiego przeznaczenia. Beren wkroczył do Doriathu
na chwiejących się nogach, siwy i zgarbiony, jakby pod ciężarem wielu lat nieszczęść, tak straszne męczarnie
musiał znosić w drodze. Lecz błąkając się latem po lesie Neldoreth zobaczył Luthien, córkę Thingola i Meliany,
jak wieczorem przed wzejściem księżyca tańczyła na nie więdnącej trawie polany nad Esgalduina. w tym
okamgnieniu Beren zapomniał o wszystkim, co przecierpiał, i wpadł w zachwycenie, Luthien bowiem była
najpiękniejszą z Dzieci Iluvatara. Suknie miała błękitna jak pogodne niebo, lecz oczy szare jak gwiaździsty
wieczór, płaszcz naszyty złotymi kwiatami, lecz włosy jak cienie o zmierzchu. jak światło na liściach drzew, jak
g los czystego strumyka, jak gwiazdy nad mgławicami świata - takie było jej dostojeństwo i uroda, a twarz jej
jaśniała światłem. Znikła mu jednak z oczu, a Beren oniemiał jak urzeczony i długo błąkał się po lasach, dziki i
czujny niczym zwierz, szukający zjawy. Nazwał ja w swym sercu Tinuviel, czyli słowikiem, córką półmroku w
języku Elfow Szarych, gdyż nie znal jej prawdziwego imienia. Zobaczył ja znów z daleka jak liść na wietrze
jesienią i jak gwiazdę na wzgórzu zima, ale niewidzialny łańcuch skuwał jego nogi. Wreszcie o przedwiośniu
zdążyło się na krotko przedświtem, ze Luthien tańczyła na zielonym wzgórzu i nagle zaczęła śpiewać. Była to
pieśń rześka, przenikająca serce, jak śpiew skowronka, gdy wzlatuje z bram nocy, sięga głosem miedzy blednące
gwiazdy i widzi już słonce za ścianami świata. Od śpiewu Luthien pękły okowy zimy, przemówiły ścięte lodem
wody, a kwiaty wyrasta ly z zimnej ziemi wszędzie, gdzie dotknęła stopami Beren tez ocknął się z niemocy i
zaczął ja wołać: - Tinuviel! - a lasy rozbrzmiewały echem tego imienia. Luthien zdziwiona zatrzymała się i już
nie uciekała przed nim, wiec Beren podszedł i gdy spojrzała na niego z bliska, ją także dotknęła moc
przeznaczenia i zakochała się w Berenie, lecz gdy wysunęła się z jego ramion i znikła mu z oczu w pierwszych
promieniach świtu, Beren leżał na ziemi zemdlony, jakby nie mógł przeżyć tyle szczęścia i nieszczęścia w jednej
chwili, zapadł w sen jak w otchłań cienia , a gdy się zbudził, był zimny jak kamień, a w sercu czul pustkę i
samotność. Umysł jego błądził po omacku jak człowiek porażony nagłą ślepotą, gdy stara się chwycić rękami
utracone światło. Tak udrękę zaczynał spłacać cenę losu, który mu przypadł w udziale i w który Luthien także
została uwikłana: będąc nieśmiertelną, podzieliła z nim śmiertelność, będąc wolna, przyjęła jego łańcuch i
zaznała więcej cierpień niż ktokolwiek z Eldarow. Chociaż nie miał nadziei, wróciła do niego, siedzącego w
ciemnościach, i przed wiekami, w Ukrytym Królestwie, podała mu rękę. Odtąd często go nawiedzała i chodzili
tajemnie po lesie we dwoje wiosna i latem, a nikt z Dzieci Iluvatara nie cieszył się nigdy większym szczęściem
niż oni, mimo ze trwało ono tak krotko. Lecz Daeron, minstrel króla, także kochał Luthien, a gdy wyśledził jej
spotkania z Berenem, doniósł o nich Thingolowi. Król bardzo się zagniewał, bo kochał Luthien ponad wszystko
w świecie i nawet książęta Elfow nie wy dawali się mu jej godni. Śmiertelnych ludzi nie chciał przyjmować
nawet do służby. Zatroskany i zaskoczony wezwał córkę na rozmowę, lecz ona nie chciała mu nic wyjawić,
dopóki nie przysiągł, ze nie ukarze jej wybrańca ani śmiercią, ani wiezieniem. Wysłał wszakże sługi rozkazując
ująć go i sprowadzić do Menegoth jak złoczyńcę, ale Luthien ubiegła wysłanników ojca i sama przywiodła
Berena przed tron Thingola jak gościa zasługującego na wszelkie honory. Thingol spojrzał na Berena z gniewem
i wzgarda, ale Meliana milczała. - Kim jesteś - spytał król - ze przychodzisz jak złodziej i nieproszony ośmielasz
się zbliżyć do mojego tronu ? Lecz Beren, oszołomiony wspaniałością Menegrothu i majestatem Thingola, nic
nie odpowiedział. Wyręczyła go Luthien mówiąc: - To jest Beren, syn Barahira, władca ludzi, potężny wróg
Morgotha, a o jego czynach nawet Elfy śpiewają w pieśniach. - Niechże Beren sam mówi ! - rzekł Thingol. -
Czego szukasz tutaj, nieszczęsny śmiertelniku, i dlaczego opuściłeś swój kraj, aby wejść do tego, zakazanego
twojemu plemieniu ? Co masz na swoje usprawiedliwienie, abym nie musiał cię surowo ukarać za zuchwalstwo i
szaleństwo ! Beren podniósł wzrok i spojrzał na Luthien, a potem na twarz Meliany i wydało mu się, ze ktoś z
zewnątrz kładzie mu w usta słowa, które ma wypowiedzieć. Strach go opuścił, wróciła duma najstarszego
człowieczego rodu: - Mój los przywiódł mnie tutaj, królu, wśród niebezpieczeństw, którym nawet nie kazby elf
odważył by się stawić czoło. I w tym kraju znalazłem to, czego zaprawdę nie szukałem, skoro jednak znalazłem,
nie wyrzeknę się tego nigdy. Cenniejsze jest bowiem niż srebro i złoto, a żaden klejnot nie może się z tym
równać. Ani skala, ani stal, ani ognie Morgotha, ani moce królestw elfow nie mogą mi odebrać skarbu, którego
pragnę. Albowiem córka twoja, Luthien, jest najpiękniejszą ze wszystkich Dzieci Iluvatara n a świecie. Cisza
zapadła na sali, gdyż wszyscy obecni osłupieli ze zdziwienia i przestrachu, pewni ze król ukarze Berena
śmiercią. Lecz Thingol przemówił z wolna i rzekł: - Zasłużyłeś tymi słowami na śmierć i śmierć spotkałaby cię
natychmiast, gdyby nie to, ze złożyłem zbyt pochopnie przysięgę, czego teraz żałuje, nikczemnie urodzony
śmiertelniku, który w królestwie Morgotha nauczyłeś się przekradać chyłkiem jak jego szpiedzy albo
niewolnicy. Na to Beren odparł: - Możesz mi, królu, zadać śmierć, zasłużoną czy nie zasłużoną, ale nie przyjmę
od ciebie miana nikczemnie urodzonego, szpiega ani niewolnika. Świadczę się pierścieniem, który Felagund dal
mojemu ojcu Barahirowi na polu bitwy w północnej krainie, ze mój rod nie zasłużył na takie obelgi z ust elfa czy
nawet króla elfów. Słowa jego brzmiały dumnie i wszystkie oczy zwróciły się na pierścień, który Beren podniósł
w gore i w którym lśniły zielone kamienie, oszlifowane przez Noldorow w Valinorze. Pierścień bowiem
uformowany był na kształt dwóch wężów. Węże te oczy miały ze szmaragdów, a głowy ich spotykały się pod
korona ze złotych kwiatów i gdy jeden waz ja podtrzymywał, drugi ja pożerał. Było to godło Finarfina i jego
rodu. Meliana pochyliła się nad ramieniem Thingola i szeptem nalegała, żeby nie unosił się gniewem: - Nie z
twojej ręki sadzone jest Berenowi polec - mówiła - Daleko zaprowadzi go los, lecz związany będzie z twoim
losem. Bądź ostrożny ! Thingol wszakże patrzył w milczeniu na Luthien i myślał: "A wiec jeden z nieszczęsnych
ludzi, syn wodza małego ludu, króla, który krotko panował, ośmiela się po ciebie sięgać i nie przypłaci
zuchwalstwa życiem ?" Głośno zaś powiedział: - Synu Barahira, widzę pierścień i przekonałeś mnie. ze jesteś
dumny i wierzysz w swoje siły. Ale czyny ojca, nawet gdyby to mnie oddal on cenne usługi, nie wystarczają, byś
miał prawo do córki Thingola i Meliany. Posłuchaj, co ci powiem. Ja też pożądam klejnotu, którego nie mogę
zdobyć, albowiem skala i stal, i ognie Morgotha, silniejsze niż cala potęga królestw elfów, strzegą skarbu, który
pragnę dostać. Słyszeliśmy, cos powiedział, ze nie cofniesz się przed żadnymi przeszkodami. Idź wiec w swoja
drogę ! Przynieś mi Silmaril, który Morgoth nosi w swojej koronie, a wtedy Luthien, jeśli taka będzie jej wola,
odda ci swoja rękę. Dostaniesz mój klejnot, a chociaż w Silmarilach zawarty jest los Ardy, nagroda wyda ci sie
bardzo hojna". W tym momencie Thingol rozstrzygnął o losach Doriathu i uwikłał się w ciążąca nad Noldorami
klątwę Mandosa. Świadkowie tych słów zrozumieli, ze Thingol próbuje nie łamiąc złożonej przysięgi wysłać
jednak Berena na niechybna śmierć, wiedzieli bowiem, ze cała potęga Noldorow przed przerwaniem Oblezenia
nie wskórała nawet tyle, by mogli choćby z daleka zobaczyć blask Silmarilow Feanora. Morgoth osadził je w
swojej Żelaznej Koronie i ceniono je w Angbandzie ponad wszystkie inne skarby. Strzegli ich Balrogowie,
niezliczone miecze, mocne rygle, niezdobyte mury i posępny majestat Morgotha. Beren wszakże roześmiał się i
odrzekł: - Królowie Elfow tanio sprzedają swoje córki, jeśli za nie żądają klejnotów, dziel zręcznych
rzemieślników. Ale skoro taka jest twoja wola, królu, przyjmuje ten warunek. Gdy się spotkamy po raz drugi,
będę miał w ręku Silmaril wydarty z Żelaznej Korony, a to pewne, ze nie po raz ostatni widzisz dzisiaj Berena,
syna Barahira. Potem spojrzał w oczy Melianie, lecz ona nie odezwała się ani słowem, pożegnał Luthien
Tinuviel, skłonił się przed królewską parą, odsunął otaczających go strażników i wyszedł samotny z
Menegrothu. Wtedy nareszcie Meliana przemówiła do Thingola: - O królu, chytrze rozstrzygnąłeś te sprawę,
lecz jeśli oczy moje nie straciły daru jasnowidzenia, sadze, ze źle na tym wyjdziesz w każdym przypadku, czy
Beren nie zdoła spełnić zadania, czy tez je spełni. Ściągniesz bowiem nieszczęście na własną córkę albo na
siebie. A Doriath jest już odtąd uwikłany w losy potężniejszego królestwa. Lecz Thingol odparł: - Nie sprzedaje
ludziom ani elfom tych, których kocham i cenie ponad wszystkie skarby. Gdyby istniało najmniejsza choćby
nadzieja czy obawa, ze Beren wróci do Menegrothu, mimo przysięgi nie pozwoliłbym, żeby ujrzał światło
niebios. Luthien milczała i od tej godziny nie słyszano w krainie Doriath jej śpiewu. Smutna cisza zalęgła w
lasach, a cienie wydłużyły się w królestwie Thingola.
Beren bez przeszkód szedł przez Doriath i w końcu znalazł sie w okolicy Stawów Półmroku i Moczarów
Sirionu, opuścił kraj Thingola i wspiął się na wzgórza nad Wodospadami Sirionu, tam gdzie rzeka z wielkim
hukiem wpada w podziemny tunel. Patrząc z tego miejsca ku zachodowi, poprzez mgły i deszcze otulające
wzgórza, zobaczył Talath Dirnen, Strzeżoną Równinę, ciągnącą się miedzy Sirionem a Narogiem, a za nią góry
Taur-enFaroth, wznoszące się nad Nargothrandem. Obdarty ze wszystkiego, bez nadziei Beren w te strony
zwrócił swe kroki. Elfowie z Nargothrondu nieustannie czuwali nad ta równiną, każdą gorę na jej granicy
wieńczyła zamaskowana wieża strażnicza, a w lasach i na polach czaili się łucznicy i znaczne siły zbrojne.
Strzały z ich łuków były celne i mordercze, żadna żywa istota nie mogła się tedy przemknąć bez wiedzy
strażników. Beren nie zaszedł daleko, gdy już go dostrzegli i niechybna śmierć groziła mu od tej chwili, lecz
zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, wędrowiec trzymał wysoko nad głową pierścień Felagunda. Nie
widział nikogo, bo strażnicy umieli się dobrze ukrywać, wyczuwał jednak, ze jest śledzony, wiec często i głośno
wołał: - Jam jest Beren, syn Barahira, przyjaciela Felagunda ! Zaprowadźcie mnie do króla ! Dlatego strażnicy
nie zabili go, lecz otoczyli i zastąpiwszy mu drogę rozkazali, aby się zatrzymał. Na widok pierścienia skłonili się
przed wędrowcem, chociaż był bezradny, zdziczały i wyczerpany podróżą. Powiedli go na północny-zachód,
maszerując nocami , aby nie poznał tajemnych ścieżek. Stanął wiec Beren przed królem Felagundem, który
nawet bez świadectwa pierścienia poznał go, pamiętał bowiem rod Beora i Barahira. Rozmawiali przy drzwiach
zamkniętych. Beren opowiadał królowi o śmierci Barahira, i o swoich przygodach w Doriath, zapłakał
wspominając Luthien i przeżyte z nią chwile szczęścia. Felagund słuchał go ze zdumieniem i niepokojem.
Zrozumiał bowiem, że przysięga, którą niegdyś złożył, teraz zażąda od niego ceny życia, jak już to dawno w
chwili jasnowidzenia przepowiedział Galadrieli. Z ciężkim wtedy sercem rzekł do Berena: - Jasne jest, ze
Thingol pragnie twojej śmierci, lecz, jak się zdaje, ściągnie na nas większe nieszczęście, niż zamierza, bo
przysięga Feanora znów działa. Na Silmarilach ciąży bowiem klątwa nienawiści, a ten, kto wymawia ich imię z
pożądliwością, budzi drzemiące potężne siły. Synowie Feanora obrócą raczej w perzynę wszystkie królestwa
Elfow, niźli ścierpią, aby ktoś inny niż oni zdobył i posiadł jeden z Silmarilow, bo przysięga panuje nad
książętami Noldorow. Kelegrim i Kurufin przebywają teraz na dworze, a chociaż to ja, syn Finarfina, jestem
królem, tamci dwaj zyskali wielka władzę w moim królestwie i maja liczne hufce własnych poddanych u swego
boku. Okazują mi w każdej potrzebie życzliwość, lecz obawiam się, ze tobie nie okażą przyjaźni ani litości, gdy
się dowiedzą o twoich zamiarach. Ja wszakże nie złamie przysięgi złożonej Barahirowi, jesteśmy wiec wszyscy
uwikłani w te sprawę. Potem król Felagund przemówił do swego ludu przypominając zasługi Barahira i własną
obietnice, oznajmił, ze musi spełnić powinność i dopomóc synowi Barahira w potrzebie i ze spodziewa się
poparcia ze strony swych wodzów. Wtedy z tłumu wystąpił Kelegorm i obnażywszy miecz krzyknął: - Przyjaciel
czy wróg, demon Morgotha, elf, syn rodzaju ludzkiego czy jakakolwiek inna żyjąca na obszarach Ardy, jeśli
chce odnaleźć i zatrzymać w swoim ręku choćby jeden Silmaril, my, synowie Feanora, będziemy go ścigali
nienawiścią i nie ochroni go przed nią prawo, ani miłość, ani wszystkie sprzymierzone piekła, ani władza
Valarów, ani żadna moc czarów! Bo Silmarile tylko nam się należą i nie wyrzekniemy się ich do końca świata !
Wiele innych jeszcze słów powiedział, równie władczych jak te, kroje ojciec jego wygłosił w Tirionie, gdy
zapalił pierwsze płomienie buntu wśród Noldorow. Po Kelegormie zabrał glos Kurufin, a wypowiadał się
łagodniej, lecz równie stanowczo i przekonująco wyczarowując przed oczyma elfów wizje wojny i ruiny
Nargothrondu. Taki lęk padł wtedy na ich serca, ze nigdy odtąd aż do czasów Turina elfy tego królestwa nie
wzięły udziału w otwartej bitwie. Felagund widząc, ze wszyscy go opuszczaj, zdjął z głowy koronę i rzucił ją
sobie pod nogi mówiąc: Choćbyście wy złamali przysięgę złożoną mnie, panu waszemu i królowi, ją dotrzymam
danego słowa, lecz jeśli są wśród was tacy, na których jeszcze nie padł cień klątwy, znajdzie się może garstka
gotowych gotowych pójść za mną, abym nie odszedł stad jak żebrak wypędzony za bramę. Wtedy dziesięciu
elfów stanęło przy nim, a jeden z nich, imieniem Edrahil, schylił się, podniósł koronę i zapytał Felagunda, czy
zgodzi się powierzyć ją namiestnikowi, dopóki sam nie powróci. - Ty bowiem pozostaniesz moim królem i
królem nas wszystkich, cokolwiek się zdarzy - rzekł Edrahil. Wtedy Felagund oddał koronę Nargotgrondu
swemu bratu, Orodrethowi, polecając mu pełnić rządy w swoim zastępstwie. Kelegorm i Kurufin nic na to nie
rzekli, lecz uśmiechali się opuszczając sale.
Był jesienny wieczór, kiedy Felagund i Beren wyruszyli z Nargothrondu wraz z dziesięciu towarzyszami. Jechali
brzegiem Narogu aż do jego źródeł w Wodospadach Tvrinu. Pod Głowami Cienia zaskoczyli biwakujących nocą
Orków i wyciąwszy ich w pień zdobyli sporo sprzętu i broni. Felagund swoja sztuka sprawił, ze stali się nawet z
postawy i twarzy podobni do Orków i w takim przebraniu pojechali dalej na północ, potem przełęczą zachodnia
miedzy Ered Wethrin a górami Taur-nu-Fuin. Lecz Sauron ze swojej wierzy spostrzegł ich i ogarnęły go
wątpliwości. Posuwali się bowiem szybko i nie zatrzymywali się, żeby składać meldunki, jak to musieli czynić
zgodnie z rozkazem wszyscy słudzy Morgotha jadący ta droga. Wysłał wiec patrol, aby ich ujął i przyprowadził
przed jago oblicze. Tak doszło do sławnej walki na pieśni miedzy Sauronem a Felagundem. Król bowiem
zmagał się z Sauronem pieśniami mocy, a wielka miał moc, lecz nie mógł dorównać mistrzostwu
Czarnoksiężnika. Wtedy Sauron odarł ich z przebrania i stanęli przed nim nadzy, drżący ze strachu. Lecz
Sauron, chociaż teraz rozpoznał, do jakiego plemienia nalezą, nie mógł się dowiedzieć ich imion ani celu, w
jakim przybyli. Wtrącił ich wiec do głębokiego lochu, w ciemności i milczenie, grożąc, ze zgina okrutna
śmiercią, jeżeli nie wyjawia mu całej prawdy. Od czasu do czasu widzieli ślepia rozbłyskujące w mroku i
wilkołaka pożerającego jednego z ich towarzyszy, lecz nikt nie zdradził wodza. Kiedy Sauron wtrącił Berena do
lochu, zgroza ogarnęła serce Luthien. Udała się wiec do Meliany i od niej się dowiedziała, ze Beren jest
uwięziony w kazamatach Tol-in-Gaurhoth, i ze nie ma dla niego nadziei i ratunku. Luthien zrozumiała, ze nikt
na ziemi jej nie pomoże, postanowiła wiec uciec zDoriathu i pośpieszyć ukochanemu na ratunek, ale zwierzyła
się ze swoich zamiarów Daeronowi, a ten doniósł o nich królowi Thingolowi. Król zdumiał się i przeląkł, ale nie
chcąc pozbawiać córki światła niebios, bez którego zwiędła by i osłabła, ale jednak pragnąc uniemożliwić jej
ucieczkę, kazał zbudować dla niej specjalny dom. Nie opodal bram Menegrothu rosły największe drzewa
puszczy Neldoreth, a był to las bukowy zajmujący północną cześć królestwa. Najpotężniejszy z buków, Hirilorn,
miął trzy pnie jednakowej grubości, okryte gładką kora i wystrzelające niezwykle wysoko, a pierwsze konary
czy gałęzie wyrastały z nich dopiero na znacznej wysokości ponad ziemia. W górze, pomiędzy pniami
zbudowano drewniany dom i tam musiała zamieszkać Luthien, usunięto drabiny i postawiono wokół drzewa
straże, aby nikt nie miał dostępu do królewny, z wyjątkiem sług królewskich, dostarczających jej wszystkiego,
czego do życia potrzebowała. Luthien czarodziejska sztuka sprawiła, ze włosy jej urosły niezwykle długie i
mogła z nich utkać sobie ciemną szatę, która niby cień osłaniała jej urodę i miała w sobie moc snu, skręciła linę i
spuściła ją ze swojego okna. Strażnicy siedzący pod drzewem zasnęli, gdy koniec liny kołysał się nad ich
głowami, a Luthien zsunęła nie na ziemie, otulona przez płaszcz cienia, i przez nikogo nie dostrzeżona zbiegła
do Doriathu. Zdążyło się, że właśnie wtedy Kelegorm i Kurufin polowali na Strzezonej Rowninie, gdyż Sauron
nasłał na ziemie elfów stada wilków. Dwaj książęta wzięli ze sobą na łowiecka wyprawę sforę psów i mieli
nadzieje, ze przy tej sposobności dowiedzą się czegoś o królu Felagundzie. Przywódca sfory Kelegorma, wilczur
Huan, nie urodził się w Srodziemiu, lecz pochodził ze Błogosławionego Królestwa, gdyż Kelegorim dostał go w
podarunku od Oromego za dawnych czasów w Valinorze, gdy Huan biegał za głosem rogu swego pana, zanim
na Noldorow spadły nieszczęścia. Huan poszedł za Kelegormem na wygnanie i służył mu wiernie, toteż jego
także obciążał wyrok nałożony na Noldorow. Sadzona mu była śmierć, lecz miała go spotkać dopiero wtedy, gdy
stoczy walkę z najpotężniejszym wilkiem, jaki kiedykolwiek chodził po ziemi. To właśnie Huan wytropił
Luthien przemykającą niby cień, zaskoczony przez światło dzienne wśród drzew, kiedy Kelegorm i Kurufin
odpoczywali w pobliżu zachodnich granic Doriathu, nic bowiem nie mogło zmylić oczu i węchu Huana, żaden
czar się go nie imał, a on sam nie sypiał nigdy, w dzień ani w nocy. Przyprowadził ja do Kelegorma, a Luthien
ucieszyła się, dowiadując się, ze ma do czynienia z księciem Noldorow i wrogiem Morgotha i ujawniła przed
nim swe imię, zrzucając płaszcz z ramion. Uroda jej tak nagle ukazana w słońcu olśniła Kelegorma do tego
stopnia, ze zapałał od razu miłością do królewny Doriathu. Przemówił do niej dwornie i obiecał pomoc pod
warunkiem, ze na razie Luthien uda się z nim razem do Nargothrondu. Nie zdradził się wcale, że wcześniej już
wiedział coś o losach Berena i celu jego wyprawy i ze sprawa ta blisko go obchodzi. Tak wiec książęta przerwali
polowanie i wrócili do Nargothorandu, Luthien została zwiedziona, gdyż zatrzymano ja, odebrano jej płaszcz i
zabroniono wychodzić poza bramy fortecy lub rozmawiać z kimkolwiek oprócz dwóch braci, Kurufina i
Kelegorma. Byli bowiem przekonani, ze dla uwięzionych Berena i Felagunda nie ma już żadnej nadziei, że król
musi zginąć i nie warto podejmować nawet prób ocalenia go. Postanowili zatrzymać Luthien ufając, ze Thingol
w takich okolicznościach będzie zmuszony oddać ja za żonę Kelegormowi. Wówczas wzrosną w siłę i staną się
najpotężniejsi wśród książąt Noldorow. Nie zamierzali tez podstępem ani przemocą odbierać Nieprzyjacielowi
Silmarilow ani dopuścić, by ktoś inny starał się je odzyskać, dopóki nie skupia w swym ręku władzy nad
wszystkimi Królestwami Elfów. Ordoreth nie mógł się przeciwstawić tym planom swoich krewniaków, gdyż
przeciągnęli na swoja stronę serca ludu żyjącego w Nargothrondzie, a Kelegorm nie zwlekając wyprawił posłów
do Thingola, prósząc o rękę jego córki. Lecz wilczur Huan miał serce szlachetne, od pierwszej chwili pokochał
Luthien i ubolewał nad tym, ze ja wieziono. Często przychodził do jej komnaty, w nocy leżał pod jej drzwiami
wyczuwając, ze zło zakradło się do Nargothrondu. Luthien, osamotniona, chętnie rozmawiała z Huanem.
Opowiadała mu o Berenie, przyjacielu zwierząt i ptaków, które nie służą Morgothowi. Huan zrozumiał
wszystko, co mówiła, gdyż pojmował mowę wszelkich stworzeń obdarzonych głosem, lecz jemu samemu wolno
było przemówić w ciągu całego życia tylko trzy razy. Huan wiec obmyślił sposób ratunku dla Luthien. W nocy
odniósł jej czarodziejski płaszcz i po raz pierwszy użył daru mowy, by wytłumaczyć królewnie swój plan.
Wyprowadził ją tajemnymi ścieżkami z Nargothrondu i razem uciekli na północ. Huan przezwyciężył swoją
dumę i pozwolił by królewna dosiadła go niby konia, podobnie jak orkowie dosiadali niekiedy ogromnych
wilkołaków. Posuwali się szybko, bo Huan był chyży i niestrudzony. Tymczasem Felagund i Beren cierpieli w
lochach Saurona i żaden z ich towarzyszy już nie żył. Sauron postanowił bowiem oszczędzić aż do końca
Felagunda odgadując, ze jest to Noldor wielkiej mocy i mądrości, i ze od niego tylko mógłby się dowiedzieć, w
jakim celu przyszedł pod bramy jego fortecy. Lecz gdy zjawił się wilk, aby pożreć Berena, Felagund wytężył
wszystkie swoje siły, zerwał peta i stoczył walkę z bestia. Mając za cały oręż własne ręce i zęby, uśmiercił
wilkołaka, lecz sam odniósł przy tym śmiertelne rany. Rzekł wtedy do Berena: - Odchodzę na długi spoczynek
do pozaczasowych siedzib Mandosa za morza i za Góry Amanu. Wiele wieków upłynie, zanim Noldorowie ujrzą
mnie w swoim gronie, a z tobą może nigdy nie spotkam się już po raz drugi w życiu ani w śmierci, bo losy
naszych plemion są rozdzielone. To rzekłszy umarł w ciemnicy twierdzy Tol-in-Gaurhoth, której wieka wieży
sam zbudował. Tak dopełnił swej przysięgi król Finrod Felagund, najpiękniejszy i najbardziej kochany z
potomków Finwego. Zrozpaczony Beren płakał przy jego zwłokach. O tej właśnie godzinie Luthien stanęła na
moście prowadzącym do wyspy Saurona i zaśpiewała pieśń, której najgrubsze nawet mury nie mogły zagrodzić
drzwi. Beren ją usłyszał i zdawało się mu, ze śni, bo gwiazdy rozbłysły nad jego głową, a słowiki śpiewały
wśród drzew. W odpowiedzi zaśpiewał pieśń wyzywającą nieprzyjaciela, gdyż sławił w niej Siedem Gwiazd,
Sierp Valarow, który Varda zawiesiła nad północnym widnokręgiem na znak upadku Morgotha. Potem resztka
sił opuściła go i Beren pogrążył się w ciemnościach. Lecz Luthien usłyszała jego głos i zaintonowała teraz pieśń
jeszcze potężniejszą. Wilki zawyły, wyspa cala się zatrzęsła, lecz Sauron, stojący na wyspie i spowity w czarne
myśli, uśmiechnął się, poznając glos Luthien. Sława córki Meliany, jej urody i czarodziejskiego śpiewu z dawna
przeniknęła granice Doriathu. Sauron zamierzał więc pochwycić królewnę i oddać ja w ręce Morgotha, wiedząc,
że za taki dar otrzyma hojna nagrodę. Wysłał wtedy na most jednego ze swoich wilków, lecz Huan zabił
napastnika nie wydając nawet głosu. Sauron posyłał następne wilki, lecz Huan jednego po drugim chwytał
zębami za gardło i uśmiercał. Wówczas Sauron posłał Draugluina, straszliwą bestie, wilkołaka zaprawionego w
zbrodniach, protoplastę całej wilczej sfory Angbandu. Draublin miał wielka moc, bitwa miedzy nim a Huanem
była długa i zawzięta. W końcu potwór uciekł do wieży, by u stop Saurona wydać ostatnie tchnienie. Zdążył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • paulink19.keep.pl