, Józef Ignacy Kraszewski - Dzieje Polski 09 - Waligóra, Kraszewski Józef Ignacy, ebook, pdf 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Walig�ra - J�zef Ignacy Kraszewski.Cykl Powie�ci Historycznych Obejmuj�cych Dzieje Polski.Redaguje Komitet Pod Przewodnictwem Profesora Doktora Juliana Krzy�anowskiego.Cz�� Dziewi�ta.Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza, Warszawa 1968.Powie�� Historyczna z Czas�w Leszka Bia�ego.Skanowa�, opracowa� i b��dy poprawi� Roman Walisiak.Komitet Redakcyjny: Profesor Doktor Wincenty Danek - Rektor WSP w Krakowie, Profesor Doktor Jan Zygmunt Jakubowski - Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, Profesor Doktor Julian Krzy�anowski - Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, Cz�onek Polskiej Akademii Nauk.Przygotowa� Do Druku i Przypisami Opatrzy� Wiktor Hahn.Pos�owie Napisa� Wincenty Danek.Adamowi P�UGOWI, staremu druhowi, w dow�d najg��bszego szacunku dla cz�owieka i pisarza, dla charakteru i talentu, dla z�otego serca jego powie�� t� przesy�a Autor.Drezno, dnia 25 wrze�nia 1879.Tom pierwszy.Rozdzia� 1.G�stwin� puszczy odwiecznej, kt�ra niepewn� granic� krakowskiej ziemi od �l�ska zalega�a, drog� wij�c� si� mi�dzy wybuja�ymi drzewy, za wa�ami i moczary dzik� i zdaj�c� si� czasem gin�� w�r�d zaro�li i k��d przez wichry obalonych sun�� powoli, w�r�d uroczystej ciszy jesiennego pogodnego wieczora, d�ugi orszak, kt�ry by za procesj� ko�cieln� wzi�� by�o mo�na, gdyby wszyscy udzia� w nim maj�cy zamiast i�� pieszo nie jechali konno.W po�rodku prawie tego szeregu duchownych i rycerzy, dworzan, pacho�k�w i s�u�by najrozmaitszej poprzybieranej i zbrojnej, wida� by�o podesz�ego wieku m�czyzn�, w kt�rym �atwo by�o pozna� wysokie w hierarchii duchownej zajmuj�cego stanowisko pra�ata.Z poszanowaniem otaczali go wszyscy, jecha� jakby odosobniony, a wieczorne �wiat�o pi�knego dnia na schy�ku oblewa�o twarz jego powa�n�, �agodn� aureol�.Oblicze to by�o wpo�r�d wszystkich obok niego i za nim widnych w�r�d zaro�li szczeg�lniej pi�kne i wyszlachetnione, a opromienione �wi�to�ci� wielk� i my�lami wielkimi.Pomimo wieku, twarzy spokojnej marszczki prawie nie po fa�dowa�y, zachowa�a m�odzie�cz� �wie�o�� i si��.Na pi�knym czole rozja�nionym, wynios�ym, nie by�o �ladu ziemskiej troski, oczy pogl�da�y z m�stwem wielkim i dobroci�, na ustach by� u�miech �agodny, a s�odycz ��czy�a si� tu tak z si�� i ufno�ci�, w ni� harmonijnie jednocz�c, �e cze�� obudza� m�� �w, a mi�o�� zarazem.Lekki p�aszcz okrywa� szerokie i wiekiem jeszcze nie zgi�te ramiona, a spod niego wida� by�o biskupie szaty, krzy� na �a�cuchu u piersi i bia�� rokiet�, kt�ra w podr�y dziwn� si� zdawa� mog�a, lecz by�a oznak� dawnego �lubu zakonnik�w �wi�tego Wiktora.Na powolnym, ci�kim i silnym koniu jecha� pra�at �w, rzuciwszy mu cugle na szyj�; ko�, nawyk�y wida� do tego sam sobie drog� wybiera�, szed� swobodnie i �mia�o, z g�ow� spuszczon�, a jad�cy wcale si� o� nie troszczy�.Oczy mia� wlepione w niebo, usta porusza�y si� modlitw�, zdawa� si� oderwany od ziemi.Wszyscy te� za nim powoln� st�pi� jechali, by�a to godzina nieszpor�w i modlitwy wieczornej, kt�re czasu nie trac�c, odprawiano w drodze.Jad�cy w pewnym oddaleniu od biskupa kantor z ksi�g� otwart� w r�ku �piew intonowa�, inni mu g�osy zgodnymi od powiadali.Duchowni mieli poodkrywane g�owy lub lekkimi czapeczkami tylko os�oni�te, reszta szyszaki i ko�paki zdj�te wioz�a w r�kach.Na twarzach wszystkich malowa�o si� po bo�ne usposobienie i przej�cie modlitw�.Konie, nawyk�e pewnie do �piewu, znaj�c, �e im przysta�o st�pa� powoli i cicho, kroczy�y niby odpoczywaj�c i ledwie si� o�mieli� kt�ry chwyci� zielon� ga���, gdy mu si� jak po kusa pod pysk nawin�a.Chrz�st zbroi �elaznych i miecz�w ma�o co przerywa� g�r� nios�ce si� g�osy, w kt�rych brzmia� pobo�ny zachwyt i wielka gor�co�� ducha.Wiek to by� takich nami�tnych uniesie� ku niebiosom, cud�w i ekstaz wielkich.Orszak towarzysz�cy pra�atowi w tej podr�y dosy� by� mnogi i sam ju� dostojno�� jego oznacza�.Nie by�o w nim b�yskotliwego przepychu, ani co by na okaz oczom ludzi s�u�y�o, ale dostatek pa�ski i skromna trwa�a zamo�no��, z jutrem si� licz�ca, ludziom i koniom dworu nadawa�a cech� w�a�ciw�.Dw�r jak pan czu� si� bezpiecznym, a pewnym siebie.Twarze zda�y si� dobrane tak, by jedn� rodzin� duchown� sk�ada�y.Je�li nie braterstwo krwi, to powinowactwo my�li i obyczaju ich ��czy�o.Co� z tej �wi�tej pogody przoduj�cego wszystkim biskupa zlewa�o si� na jego dru�yn�.Wprawdzie rysy by�y r�ne lecz jak sk�pane w jednym strumieniu �aski.Gdy chwilami usta�a pie��, szumi�cy cicho las zda� si� j� pokornym echem powtarza�.Ostatnie promienie bliskiego ju� zachodu s�o�ca, wdzieraj�c si� w puszcz� g�st� i ciemn�, z�oci�y wierzcho�ki drzew, a niekiedy przerzyna�y si� i sp�ywa�y po ga��zkach i obna�onych konarach a� ku ziemi.Czasem promyk taki z�ocisty zab�ysn�� na ramieniu zbrojnego m�a, na czarnej sukni kt�rego� z duchownych, na szyszaku spartym o kark konia, na zwieszonej u ramienia ma�ej tarczy, kt�rej gwo�dzie po�yskiwa�y chwil� i wnet nik�y w p�cieniach.Nareszcie intonuj�cy pie�� ostatni� zamkn�� ksi�g�, kt�r� trzyma� przed sob�, a z ust ca�ego orszaku ozwa�o si� powt�rzone g�osem podniesionym: Amen.Biskup prze�egna� si� i jakby po modlitwie potrzebowa� spoczynku, jecha� czas jaki� milcz�cy.Poza nim, w�r�d zbrojnych dworzan, czeladzi i pacho�k�w ciche szepty z wolna si� s�ysze� da�y.Zdawano si� naradza� i jedni je�d�cy przyzostawali dla rozmowy z drugimi, inni pochylali ku sobie z cicha co� pomrukuj�c.Zbrojni m�owie wk�adali na g�owy szyszaki i ko�paki, konie troch� �ywiej porusza� si� zacz�y i �by popodnosi�y.Puszcza z obu stron wci�� si� wznosi�a g�sta i wynios�a wspania�a rozrostem swobodnym i si��, kt�r� z dziewiczej ziemi czerpa�a; lecz droga niekiedy tak si� stawa�a w�sk�, �e orszak si� rozsuwa� musia� i przed�u�a�.Wtem po prawej r�ce jad�cych g�szcz zrzednia�a, rozsun�y si� drzewa i polan� zielon� dostrze�ono, kt�r� twarze wypatruj�cych czego� z dala, powita�y weselszym wejrzeniem.W tej�e chwili prawie biskup konia z wolna id�cego, kt�ry podni�s� by� g�ow� i powietrza nozdrzami zaczerpn�� za trzyma� i z wolna g�ow� odwr�ci�, szukaj�c kogo� poza sob�.Zgaduj�c jego my�li, podbieg� ku niemu w sile wieku m�� zbrojny, pi�knej postawy, staraj�c si� uprzedzi� pytanie.Oko jego przypadkiem pad�o pomi�dzy drzewa i przystan�� zdumiony.Dostrzeg� dopiero w�r�d polany jakby rodzaj obozowiska, kt�re r�wnie go jak biskupa zdumia�o.Stan�li wszyscy jad�cy i �cisn�li si� w gromad�.Biskup patrza� i r�k� na dolin� wskazywa�.Zbrojny m�czyzna spogl�da� te�, ale wejrzenie jego bada�o pr�no widok, kt�ry si� przedstawia�, nie mog�c sobie sprawy zda� z niego.Na zielonej polanie u skraju lasu, nie opodal od jad�cych, rozbity by� namiot bia�y z powiewaj�c� nad nim chor�gwi� bia��, oznaczon� krzy�em czarnym.Za nim u ��ob�w p��ciennych �ywi�y si� w�a�nie silne i ros�e konie.Wida� by�o rozpalone ognisko, oko�o niego kilkunastu uzbrojonych olbrzymiego wzrostu ludzi, kt�rych rycerskie rzemios�o odgadn�� by�o �atwo.U namiotu na pniach siedzia�o osobno dw�ch starszyzny, z kt�rych ramion p�aszcze bia�e z krzy�ami czarnymi sp�ywa�y.Krz�tano si� oko�o namiotu i ogniska.Biskup patrza�, chc�c jakby przypomnie� co� sobie, i po chwili si� u�miechn��.W�a�nie zbrojny, kt�ry ku niemu przybieg�, mia� si� pu�ci� naprz�d, aby dosta� zapewne j�zyka, gdy duchowny da� mu znak.S� to bracia szpitalni Marii Panny niemieckiego domu!Widzia�em ich z tymi p�aszczami w Rzymie...lecz sk�d si� tu u nas wzi�li?Mamli jecha� popyta�?odezwa� si� zbrojny.Nie b�dzie to potrzebnym, rzek� biskup �agodnie, nie mog� to by� inni, tylko wys�a�cy zakonu, po kt�rych brat pana naszego, Konrad Mazowiecki, posy�a�...Zboczyli pewnie z drogi, a jam rad, �e ich zobacz� i rozm�wi� si� z nimi.Z ciekawo�ci� przez ga��zie przypatrywali si� jeszcze towarzysz�cy biskupowi ma�emu obozowisku, gdy pasterz da� znak i wszystko z miejsca ku dolinie si� poruszy�o.T�tent koni i szcz�k or�a teraz dopiero zwr�ci� musia� uwag� obozuj�cych, kt�rzy troch� niespokojnie skupili si�.Dwa p�aszcze bia�e podnios�y si�, pogl�daj�c ku lasowi.A wtem i biskup, a z nim dru�yna jego ca�a wysun�a si� z g�szczy i podjechawszy nieco, gdy ca�y orszak wydoby� si� z nich, stan�a.Kilkaset krok�w zaledwie dzieli�y dwie owe gromadki; lecz dzie� jeszcze by� bia�y, jasny, obie si� sobie dobrze mog�y przypatrze�.I z szat, i z orszaku musieli domy�la� si� obozuj�cy dostojnika ko�cielnego, pierwsi poruszyli si� i po kr�tkiej naradzie dwa bia�e p�aszcze pocz�y si� z wolna zbli�a� do stoj�cego na koniu biskupa, kt�ry czeka� na nich postanowi�.Lepiej im teraz m�g� si� przypatrze�.Dwaj rycerze, kt�rzy jeszcze zbroi z siebie zrzuci� nie mieli czasu, a szyszaki nie�li w r�kach, byli to wzrostu ogromnego, silni i barczy�ci m�owie, jakby stworzeni do swojego rzemios�a, kt�re im z oczu patrza�o.Niewiele po nich zakonu i zakonnego wida� by�o ducha i gdyby nie owe p�aszcze, a na nich krzy�e, trudno si� kto m�g� domy�le� braci �lubami pobo�nymi zwi�zanej.Starszy z nich, kt�ry szed� przodem, bystre oczy czarne trzyma� wlepione w biskupa, a cho� z krzy�a i sukni m�g� pozna� w nim wysokiego dostojnika Ko�cio�a, wcale pokornej nie przybieraj�c postawy, rosn�� w but�, powoli id�c ku niemu.Drugi post�puj�cy za nim, ja�niejszego w�osa, twarzy p�omienisto czerwonej, dzikiego wejrzenia, szed� te� z dum� g�ow� podnosz�c.Zbli�ali si� rozpatruj�c jakby do r�wnego sobie; a �e niepewni by� mogli, z kim do czynienia mieli, dla uprzedzenia ich o tym zsiad�szy pr�dko z konia, kt�rego pacho�ek po chwyci�, podszed� zbrojny dworzanin biskupi szybkim krokiem ku nim i pozdrowiwszy ju� na widok jego zatrzymuj�cych si� braci niemieckiego domu, rzek�: - Ksi�dz pasterz nasz krakowski, Iwo...Czarnow�osy poruszy� g�ow�, daj�c znak id�cemu za nim rudemu i nie odpowiedziawszy na to oznajmienie, kroczy� zacz�� znowu do stoj�cego na koniu biskupa.Dawszy im podej�� nieco, biskup r�k� ich pozdrowi� naprz�d, na co lekkim skinieni... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • paulink19.keep.pl