, Józef Ignacy Kraszewski - O królewnie czarodziejce, Józef Ignacy Kraszewski, ebook, pdf 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Józef Ignacy Kraszewski
O KRÓLEWNIE CZARODZIEJCE
Jednego czasu była na świecie bardzo piękna dziewka u króla, który ją kochał nad życie. Co
tylko chciała, to miała, ptasiego mleka nawet jej nie brakło. Aż gdy wyrosła, a ojciec mówić zaczął,
że czas za mąż iść, wręcz mu powiedziała, że nie pójdzie za nikogo, tylko za takiego, który od niej
rozumniejszy i zręczniejszy będzie, a jej się upodoba.
Więc nad dworem królewskim złote koło przybito i zaczęli do niej jechać w swaty, i jechali
królowie, panowie, kmiecie, żupany, kneziowie, chłopaki dorodne, krasne... ale gdzie!... wolność
jej była miła, żadnego nie chciała.
Jeden był za duży, to go obrem przezywała; drugi za mały, to go krasnolkiem zwała. Ten
był za czerwony, tamten za blady; jeden za mądry, drugi za głupi... dosyć, że się nie spodobał
żaden.
Po ogródku sobie chodząc kwiatuszki zbierała, piosenki śpiewała, z ludzi się śmiała, w boki
się brała i powtarzała: „Nie będzie mnie miał żaden, nie będzie!"
Przyjechał który, wydziwiała srodze. Jednemu kazała sobie przynieść wody żywiącej, której
smok o siedmiu głowach pilnował. Ten poszedł po wodę ze złotym dzbanuszkiem i nie wrócił —
smok go połknął, a dzbanuszek sam do dworu przypłynął.
Drugiego posłała po złote jabłka na górę lodowatą. Ten jechał, jechał, wpadł w przeręblę i
ryby go zjadły — tylko piórko od kołpaka pod dwór przypłynęło.
Trzeciego wyprawiła, ażeby jej gwiazd na sznurek nanizał, do noszenia na szyi. Ten poleciał
wysoko i sępy go rozszarpały, co pilnują nieba — tylko sznurek kraśny upadł pode dworem.
Aż się wybrał w swaty do niej królewicz Siła, czarownik wielki. Ten, gdy ją zobaczył, serce
mu się zagotowało i rzekł w sobie:
„Bym i życie postradał, to ją muszę mieć!"
Królewna, jak go tylko zobaczyła, srodze się ulękła, poczęła bardzo drżeć i płakać.
Kazała mu zaraz iść za morze i przynieść tego ziela, co umarłych ożywia, do którego
dostąpić nie można ino przez płomienie, a woda ich żadna nie gasi.
Królewicz zaraz ptakiem się stał, poleciał za morze, z góry na ziele padł, dziobem je
pochwycił, uszczknął i przyniósł gałązkę. Właśnie był królowi synek zmarł i smutek we dworze
wielki był. Przyłożyli ziele do serca, aż chłopak wstał, oczy przetarł i zawołał:
— Dawajcie jeść, bo mi się bardzo dobrze spało! A król, szczęśliwy, uściskał go i zawołał
do córki:
— Inaczej już nie może być, musisz mi zaraz za niego iść! Królewna zapłakała gorzkimi
łzami.
— Kiedy muszę, to pójdę — rzekła — ale nie inaczej, aż mu ja się siedem razy schowam i
siedem mnie razy wyszuka. Dopiero będę jego...
Była bowiem wiedźma wielka, a mogła siebie i drugich przemieniać, jak się jej zachciało.
Ale królewicz też czarownik był jeszcze większy i umiał tak się przerzucić, jak zapragnął.
Drugiego dnia przez okienko otwarte królewna poleciała gołąbką po dworze, zamieszała się
w stado i z ptactwem latała. A że ptaki czuły w niej innego ducha, że nie swoją im była, co się do
gromady zbliżyła, stado się zaraz rozsypywało, a ona siedziała jedna. Królewicz się jastrzębiem
uczynił i pogonił za nią. Ulękła się go strasznie, usiadła na ziemi, przemieniła w dziewczynę.
Patrzy, jastrząb przy niej królewiczem stoi i za rączkę ją bierze.
Poszła więc gniewna, zamknęła się w komorze, płakała, myślała nockę całą, nade dniem do
ogródka się wsunęła, usiadła na grządce i lilią zakwitła. Wszystkie lilie koło niej jak śnieg białe,
ona jedna, że krew miała, więc na grządce różowiała.
Królewicz z ojcem idą do ogrodu; bieduje bardzo, gdzie jej teraz ma szukać, jak ją znaleźć?
Stanęli jakoś przy grzędzie, przy lilii. Gdy się do niej zbliżyli, biała lilia ze strachu jeszcze
mocniej pokraśniała.
Królewicz zaraz poznał ją po rumieńcu, rękę przyłożył do łodygi — aż tu panna stoi i
płacze.
— Poznałeś mnie dwa razy, nie odgadniesz raz trzeci.
I do komory leci, zasuwa się, na łóżeczku siadła, płacze, płacze, aż z łez strumyk płynie.
Myślała, myślała, płakała noc całą, nad rankiem okno odsunęła... i złotą muszką wyleciała.
Leci, leci, ale strach jej wielki. Ptaszki za muszkami latają, tylko co ją który nie dzióbnie.
Królewicz może podpatrywał, może mu kto podszeptywał, przemienił się w strasznego pająka,
zasnuł w powietrzu pajęczynę ogromną — i czeka. Wróble muszkę napędziły i... w siatkę mu
wpadła. Pająk do niej — królewna stoi i płacze.
— O, doloż ty moja, doleńko!
A pająk ją za białą rączkę trzyma.
— O, ja nieszczęśliwa! Poznał mnie trzy razy... Co ja teraz pocznę? Gdzie ja się ukryję?
Znowu idzie do komory, siadła na łóżeczku, głowę nakryła i płacze a zawodzi:
— Doloż ty moja, doleczko!
Siostry do niej pukają, przyszły i powiadają:
— Popłyń ty rybką na morze. Morze szerokie, głębokie morze... Nie znajdzie tam ciebie.
A ona zawodzi:
— Poznał mnie trzy razy, co ja pocznę teraz, gdzie ja się ukryję? W morzu są potwory... i
boję się morza.
Płakała noc całą, a gdy rozedniało, na brzeg morza biegła. Nie widziała, jak królewicz
patrzył zza drzewa.
Plusnęła w wodę rybką złotą, a on tuż w srebrną się przemienił. Gdzie się złota rybka
obróci, srebrna goni za nią. Uderzyły się głowami, słyszy królewna słowa:
— Czwartyś raz przegrała i musisz być moją!
Gdy te słowa usłyszała, panna do brzegu płynęła i biegła do malowanego dworu, zamyka się
w komorze i płacze.
Płacze znowu noc całą, nade dniem się namyśliła. U brzegu nad wodą tyle kamuszków
leży... „Któż mnie poznać tam może, gdy ja się białym kamuszkiem położę?"
Poleciała na brzeg do świtu, w kamyczek się obróciła śliczny i leży.
Królewiczowi piąty raz już bardzo było odgadnąć trudno, rozpaczał strasznie. Gdzie tu jej
szukać, w powietrzu, na ziemi, w wodzie, pod ziemią czy nad ziemią? Szedł tedy nad brzeg morza
chcąc się topić. Chodzi, chodzi, narzeka, ręce łamie, wtem na kamyk nastąpił przypadkiem — a
jakie oczko śliczne! Schyli się do kamyka, a tu panna wykrzyka i z ziemi wstaje, z suknią
przydeptaną, bo ją nogą ucisnął.
— Znalazłem cię piąty raz, musisz być moją! — woła królewicz.
— Do siedmiu daleko! Będziesz mnie miał za siódmą górą i za siódmą rzeką!
Panna do dworu gniewna bieży, aż na ziemi w komorze leży, tak się smuci, tak w łzach
płynie. Postrzegła myszkę na podłodze, jak się zwinęła i do dziurki schowała, i myśli:
„Myszką się stanę. Skryję się w norę, tam on mnie nie wyszuka" Ale wróbel na oknie
siedział, słyszał, jak szeptała, poleciał do królewicza, usiadł mu na ramieniu i szczebioce:
— Panna myszką się stała, w dziurkę małą schowała! Królewicz w kotka burego się
odmienił, siadł i czatuje.
Myszce jeść się zachciało, prószynki od korowaja pod stołem leżały, ledwie główkę
pokazała, kotek drogę zastępuje:
— A tuś!
Zlękła się królewna, aby jej nie połknął, nie schwycił, aż tu słyszy te słowa:
— Poznałem cię szósty raz. Moją musisz być teraz... - Padła panna na ziemię i płacze.
— Nieszczęśliwa godzina! Doloż moja, doleczko! Co ja pocznę z nim? Na siódmy raz
zeszły się wszystkie siostrzyce i druhny, i czarownice.
Radzą, radzą cały wieczór i noc całą, dnieć zaczyna — i nic nie uradziły... Królewna z
płaczu i ze wstydu się zachodzi. Wolałaby już była od razu za niego iść, niż siedem razy się sromać,
a ósmy w niewolę popaść.
W okienku świta. Co tu począć, gdy słonko wnijdzie? Musi się przemienić! A słonka tylko
nie widać!... Radziły siostry, radziły, aż się królewna zmieniła w starą żebraczkę, pomarszczoną,
żółtą, straszną i poszła żebrać na gościniec. Mówiła sobie: „Nie pozna mnie!"
Stoi, stoi, na drodze, jedzie król na koniku. Co za baba stoi? Kazał dać jej miłosierdzie —
pojechał. Myśli sobie panna: „Ojciec własny nie poznaje! Wygrana moja."
Jedzie pan brat, jedzie, spojrzał na staruchę i roześmiał się:
— A co za ropucha? Spędzić mi ją z drogi!
Panna się odstąpiła i raduje: „Nie poznał mnie własny brat! Wygrana moja"
Jedzie królewicz na siwku, w boki się wziąwszy, i piosenkę nuci. Kołpaczek na ucho
włożył, włosy mu wiatr złote rozwiewa... Nic się nie frasuje. Patrzy — żebraczka stara stoi. Rzuca
jej pierścień złoty.
Wtem panna ze trwogi, choć jej teraz poznać nie mógł, płachtę sobie na twarz zaciągnęła
prędko. Tym się zdradziła. Patrzy panicz i wnet do niej przyskoczy, i podgląda jej w oczy. Oczów
odmienić nie mogła — świeciły jak dwa słoneczka... Porwał ją wpół, na konika rzucił.
— Poznałem cię siódmy raz! Musisz moją być teraz!
I sprawił król wesele, na którym ja też byłem, miód, piwo piłem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • paulink19.keep.pl