, Józef Ignacy Kraszewski - Dzieje Polski 02 - Lubonie, Kraszewski Józef Ignacy, ebook, pdf 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
J�zef Ignacy Kraszewski - Lubonie.Cykl Powie�ci Historycznych Obejmuj�cych Dzieje Polski.Powie�� z X wieku.Skanowa�, opracowa� i b��dy poprawi� Roman Walisiak.Redaguje Komitet pod przewodnictwem Profesora Doktora WINCENTEGO DANKA oraz pod przewodnictwem honorowym Profesora Doktora JULIANA KRZY�ANOWSKIEGO.Cz�� druga.Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza, Warszawa 1969.Panu BRONIS�AWOWI ZALESKIEMU w Pary�u.Przypomnisz sobie mo�e, kochany Bronis�awie, rozmow� nasz� o powie�ciach historycznych, kt�rymi w roku przesz�ym b�d�c w my�lach zaj�ty, spowiada�em Ci si� z trwogi i zapa�u, jaki one we mnie obudza�y.Na�wczas by� to pomys� tylko jeszcze, kt�ry teraz, jak umia�em i mog�, przyprowadzam do skutku.By�e� jednym z pierwszych, z kt�rymi przej�ty ca�y zadaniem tym - m�wi�em: my�l sama zda�a Ci si� i dobr�, i pon�tn�, przyjmij�e jeden z pierwszych jej owoc�w.Czasy, kt�re si� tu maluj�, szare okrywaj� mroki, wr�ci� im cokolwiek �ycia, stara� si� je z niemnogich skaz�wek i pomnik�w odgadn��, zaprawd� trudnym by�o.Nie pochlebiam sobie, abym to dokona� tak, jak to nale�a�o, alem uczyni� pobo�nym ku przesz�o�ci sercem, jakem zdo�a� i umia�.Przyjm maluczk� ofiar�, ch�tliwie i pob�a�aj�co.Tw�j wierny - J�zef Ignacy Kraszewski.Dnia 29 marca 1876, Drezno.Tom pierwszy.Rozdzia� 1.Wiecz�r by� skwarnego dnia letniego, s�o�ce za chodzi� mia�o za lasy.Co �y�o, ukryte w cieniach i zaro�lach, czeka�o, by powia� wiatr wieczorny, spad�a rosa o�ywcza i pal�ce promienie dopieka� przesta�y.Milcza�o wszystko.Stada w zaro�lach si� chroni�y, ludzie po lasach, rzadko ptak przelecia� w powietrzu, kt�re zia�o ogniem.Noc mia�a przynie�� och�od� i wypoczynek po dniu, kt�ry zwarzy� ro�liny i wyssa� z ziemi ostatki wilgoci, po niedawnej pozosta�e burzy.Tego dnia pod wiecz�r nawet nie zmniejszy� si� upa� i na nie bie chmurki �adnej wida� nie by�o.Wypogodzone, rozpalone, bezbarwne, zwiastowa� si� zdawa�o posuch�, bo tarcza s�oneczna ponad lasami okry�a si� barw� krwi i purpurowa, bezpromienna, dziwna i straszna, z wolna k�oni�a si� ku czarnemu pasowi puszcz dalekich.W powietrzu unosi�y si� s�upy muszek, podnosz�ce wysoko, wiruj�ce obrotami jakimi� samowolnymi, jakby je powiew jaki, kt�rego czu� nie by�o, to w g�r�, to na bok odnosi�, to przyciska� ku ziemi.Chmur� lecia�y tak muszki skrzydlate, ponad ��ki i pola, zdaj�c si� bawi� i swawoli� w rozpalonych ziemi wyziewach.Na polach cicho by�o i pusto.Wysch�e rzeczu�ki ciek�y skryte g��boko, uciekaj�c daleko od spieki, co je wypija�a.Czasem w dali powiew, kt�ry nie dochodzi� tu i czu� si� nie dawa�, na piaszczystych roz�ogach chwyta� kurzu tumany i do g�ry je gdzie� unosi�.Na Krasnej g�rze nad Wart�, we dworze Luboni�w, tak pusto by�o, jak wsz�dzie dnia tego, ludzie si� od spieki gdzie� pochowali.I obyczajem starym wszystko sta�o otworem: dom, zagroda, wrota, nie strzeg� nikt ich, bo si� nikogo nie l�kano.Dw�r stary wznosi� si� na pag�rku nad rzek�, lasem wysokim otoczony z jednej strony, z drugiej do pola i ��k przytykaj�cy.Jak wszystkie na�wczas, by�a to budowa drewniana, ale rozleg�a i krzepko z bierwion ogromnych wzniesiona.Wysoki dach z dymnikami, okopcony i czarny, panowa� nad ni�.Doko�a opasywa�o j� podsienie na s�upach rzezanych.Podw�rze by�o rozleg�e i czyste, budynki wko�o proste, ale nowe i schludne.Z rozmiar�w dworu wnosi� by�o mo�na o wielkiej zamo�no�ci rodu, co tu zamieszkiwa�; ze stajen i szop o trzodach i gospodarstwie; z �adu oko�o domu o pilno�ci pana.Ju� czas by�, a�eby i ludzie, i byd�o pod dach wraca�o.Cho� upa� si� nie zmniejsza�, s�o�ce przynajmniej straci�o si��, patrza�o gro�no krwawym okiem, ale nie piek�o.Ko�o dworu panowa� jeszcze spok�j i cisza.Od strony lasu, w cieniu le�a�y psy-str�e, na ch�odniejszej ziemi powyci�gane i jak martwe.Dw�r sta� otworem.Drzwi i okna z poodsuwanymi okiennicami wpuszcza�y powietrze, lecz ono zia�o jeszcze gor�cem.Ognisko w �wietlicy by�o wygas�e i zarzucone popio�em, komory na rozcie� poodmykane, nikogo nigdzie, �ywej duszy...W podw�rku kilka kur chodzi�o, dziobi�c porozsypywane ziarna.Wszystkie izby domostwa przej�� tak by�o mo�na, nie znalaz�szy nikogo.Na tyle tylko, od lasu, na ogromnym kamieniu, kt�ry le�a� pod strzech�, siedzia�a bardzo stara niewiasta, zgarbiona wiekiem, z w�osy siwymi, kt�re spod chust si� wysuwa�y, siedzia�a, i jakby na p� drzemi�c, prz�d�a.Twarz jej opalon�, z pomarszczon� i posieczon� sk�r�, ��t�, pargaminow�, mech staro�ci pokrywa� na policzkach i brodzie, oczu g��boko zapad�ych dostrzec prawie nie by�o mo�na spod nawis�ych powiek i brwi zaros�ych bujno.Trzyma�a k�dziel, ci�gn�a ni� bezmy�lnie, z wolna i zatopiona w dumach jakich� prz�d�a nie przestaj�c.Niekiedy palce przyk�ada�a do ust, aby je zwil�y� i ni� ci�gn�a znowu, cienk�, r�wn�, g�adk�, cho� bezsilne palce opiera� si� pracy zdawa�y.Czasem w�r�d tego snucia zatrzyma�a si� nagle, jakby jej si� nie sta�o, potem przypomniawszy sobie k�dziel, z po�piechem znowu do niej powraca�a.Ubogo ubrana by�a starucha, nie maj�c na sobie nic opr�cz p��tna, a na nogach lipowych kurpi� nowych, kt�re je opasywa�y.Zapaska we�niana by�a ciemnej barwy, na szyi nawet �adnego sznurka i ozdoby wida� nie by�o.Niewiasta d�ugie ju� lata na �wiecie prze�y� musia�a, jednak trzyma�a si� jeszcze i nas�uchiwanie najmniejszego szelestu przekonywa�o, �e ucho mia�a czu�e.W�r�d ciszy psy, co nie opodal od staruszki le�a�y, popodnosi�y g�owy i jeden z nich, rozpatruj�c si� niespokojnie, za mrucza�, jakby drugim dawa� has�o.Wnet i reszta pozrywa�a si� na nogi, wietrzy� pocz�y, lecz sta�y niepewne.Nic s�ycha� i nic wida� nie by�o.Pok�ad�y si� znowu, ale g�owy podniesione czyha�y na szelest najmniejszy.Stara te� od k�dzieli na swych towarzysz�w oczy zwr�ci�a, jakby ich pyta�a o niepokoju przyczyn�.Ten, kt�ry pierwszy zamrucza�, odzywa� si� jeszcze kiedy niekiedy, ale nie bardzo zna� pewien siebie.I d�ugo tak nic s�ycha� nie by�o.S�o�ce czerwone stoczy�o si� za lasy, a wnet i mrok szybko nadchodzi� zacz��.Na p�nocnej niebios stronie blada pokaza�a si� pierwsza gwiazda, ku zachodowi, jak z�oty sierp, sta� w�ski ksi�yc na m�odziku.W dali co� t�tnie� si� zdawa�o...Staruszka wsta�a, zabra�a k�dziel i ruszy�a si� powoli ku dworowi, a id�c, obyczajem starym, mrucza�a co� sama do siebie.Tu� i �ycie budzi� si� z zachodem zacz�o.W powietrzu przelatywa�y d�wi�ki, byd�o i owce bieg�y z pola.Klaska�y pastuch�w batogi, rycza�y krowy i r�a�y konie, coraz bli�ej s�ycha� je by�o.Starucha, stan�wszy u p�ota, wypatrywa�a je w dali i potrz�sa�a g�ow�, jakby pani� by�a i gniewa�a si� na niedba�e s�ugi.Wtem �miechy i �piewy tu� blisko dosz�y ucha staruszki i lice si� jej po ruszy�o, g�owa podnios�a, oczy skierowa�y ku dworowi.G�osy to by�y niewie�cie, weso�e, m�ode.U�miechn�y si� te� mimo woli usta starej prz�dki i niespokojnie rozgl�da� zacz�a, wypatruj�c nadchodz�cych.Psy, kt�re le�a�y spokojnie, skowycz�c i podskakuj�c si� zerwa�y, jak by i ich uradowa�y te ludzkie g�osy po d�ugiej ciszy.A wtem z lasu ukaza�a si� ca�a gromadka dziewcz�t w bieli.Przodem sz�a najpi�kniejsza, wysokiego wzrostu, smuk�a, ze �miej�cymi si� oczyma, z ciemnym w�osem w kosy zaplecionym, z podniesion� ra�nie g��wk�, na kt�rej, opr�cz rucianego wianuszka, nios�a ca�� wi�zank� �wie�ych le�nych kwiat�w, a� na ramiona spadaj�cych.W bia�ej koszuli i zapaskach, ze sznurami bursztyn�w i krasnych kamyk�w na szyi, przepasana czerwonym pasem, kt�rego ko�ce u boku spada�y, sz�a tak jak le�na panna, kr�luj�c widocznie tym, co za ni� bieg�y i w oczy jej patrza�y.Przed sob� w sp�dniczce podwini�tej mia�a pe�no uzbieranych zi� i r�nej le�nej zdobyczy.Dziewcz�ta te� id�ce za ni� nios�y kobia�ki na plecach, koszyki w r�kach, postrojone by�y w kwiaty jak ona, a lica im si� wszystkim m�odo�ci� �mia�y i weselem.Sz�y ku dworowi i �piewa�y.Ostatnia zwrotka piosenki sko�czy�a si� �miechem, bo te� i psy, �asz�c si�, ku dziewcz�tom przypad�y.Z drugiej strony becz�ca i wrzawliwie odzywaj�ca si� cisn�a do wr�t trzoda.Cisza przed chwil� wielka zmieni�a si� w gwar �ycia pe�ny.Starucha patrzy�a na dziewczyn� z u�miechem, a ta ku niej d��y�a, potrz�saj�c uwie�czon� g��wk�.O, uda�o� si� w lesie, uda�o!zawo�a�a.Ca�y�my dzie� prze�piewa�y w ch�odzie, za grzybami chodz�c i jagodami.Wszystkiego pe�no, cho� gar�ciami garn��.Posucha w cie niu nic nie zwarzy�a.Ptaszki nam �piewa�y, a my im...i dzionek, babusiu, zszed� jak b�yskawica.A jam tu go ledwie do ko�ca doprz�d�a rzek�a z�amanym, z zasch�ego gard�a, g�osem stara.A ojciec?zapyta�o dziewcz�.Nie ma ojca?Ojciec do knezia jecha� musia�, ale na noc powr�ci z Po znania.Niewielka to droga, a nocowa� tam nie ma po co.Tylko go nie wida�!Gdy tak gwarzy�y i m�wi�c si� zwraca�y do dworu, dziewcz�ta z kobia�kami wyprzedza� j� zacz�y i �miej�c si�, a swawol�c, do drzwi p�dzi�.Z drugiej strony, od podw�rza, szli przeciw nim zagl�daj�c parobcy, kt�rzy z pola powracali, lecz zoczywszy ich, ca�e to dziewcz�t stadko pobieg�o si� ukry� po komorach i g�osy tylko m�ode s�ycha� by�o.Staruch� prowadzi�a z wolna dziewczyna, przymilaj�c si� do niej, a ta j� po twarzy r�k� zmarszczon� g�adzi�a.U studni, po�rodku podw�rka, ruch by� wielki i wiadrom nie dawano spoczynku, czerpi�c ch�odn� wod� czyst�, napawaj�c si� ni� z rozkosz�.Byd�o tymczasem samo sz�o do swoich szop otwartych na spoczynek, a pastuszki i parobcy, oko�o koryta stoj�c, g�o�no �mieli si�, tak jak to zwyk�o si� weso�o rozkoszowa�, gdy pana w domu nie ma.Ale na drodze t�tent si� da� s�ysze� i wielka ta wrzawa zaraz przycich�a; psy bieg�y ku wrotom.Z dala na polu wida� by�o jad�cy do dworu orszak ca�y, dosy� poka�ny, konnych i zbrojnych ludzi.Przodem na dobrym koniu jecha� dorodny, niem�ody ju� m�czyzna, pi�knej postawy wojackiej, z r�k� w bok, w kr�tkim p�aszczu, a raczej sukni, zdj�tej z r�kaw�w dla gor�ca i tylko na ramiona rzuconej.Miecz mia� ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • paulink19.keep.pl