,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Johann Wolfgang von Goethe Cierpienia Mþodego Wertera Czego tylko dowiedzieę siħ mogþem o dziejach biednego Wertera, zebraþem pilnie i podajħ wam tutaj Ï i wiem, Ňe bħdziecie mi wdziħczni. Nie moŇecie odmwię jego duchowi i charakterowi podziwu i miþoĻci, a jego losom þez. A ty, dobra duszo miotana tymi samymi uczuciami co on, czerp pociechħ z jego cierpieı i pozwl ksiĢŇeczce tej zostaę twym przyjacielem, jeĻli skutkiem losu lub wþasnej winy nie moŇesz znaleŅę bliŇszego * . Ksiħga pierwsza Takiej miþoĻci kaŇdy mþodzian czeka, tak byę kochana chce kaŇda dziewczyna; czemuŇ w najĻwiħtszym z popħdw czþowieka tkwi tak straszliwego cierpienia przyczyna? 4 maja 1771 JakŇe rad jestem, Ňe wyjechaþem! NajdroŇszy przyjacielu, czymŇe jest serce ludzkie! OpuĻcię ciebie, ktrego tak kocham, z ktrym nierozþĢczny byþem, i radowaę siħ! Wiem, Ňe mi przebaczysz. CzyŇ wszystkie inne me zwiĢzki nie byþy jakby wyszukane przez los po to, by niepokoię takie serce jak moje? Biedna Eleonora! A jednak byþem niewinny. CzyŇ to moja wina, Ňe kiedy przekorne wdziħki jej siostry sprawiaþy mi miþĢ rozrywkħ, w biednym sercu zrodziþa siħ namiħtnoĻę! A jednak Ï czyŇ jestem zupeþnie niewinny? CzyŇ nie podsycaþem jej uczuę, czyŇ nie zachwycaþem siħ tymi na wskroĻ szczerymi przejawami natury, ktre tylekroę pobudzaþy nas do Ļmiechu, choę byþy tak maþo Ļmieszne? CzyŇem nie... Ach, czymŇe jest czþowiek, by Ļmiaþ siħ skarŇyę! Przyrzekam ci, drogi przyjacielu, Ňe siħ poprawiħ, Ňe nie bħdħ juŇ przeŇuwaþ tej odrobiny zþa, ktrej los nam udziela, jak to czyniþem zawsze. Bħdħ uŇywaþ teraŅniejszoĻci i niech siħ stanie przeszþoĻciĢ, co minħþo. Zapewne masz sþusznoĻę, najdroŇszy: byþoby mniej cierpieı wĻrd ludzi, gdyby oni Ï Bg wie, dlaczego tak sĢ stworzeni Ï z mniejszĢ skrzħtnoĻciĢ wyobraŅni zajmowali siħ wywoþywaniem wspomnieı przeszþego zþa, a raczej znosili obojħtnĢ teraŅniejszoĻę. BĢdŅ þaskaw powiedzieę mojej matce, Ňe bħdħ jak najgorliwiej zajmowaþ siħ jej sprawami i w najbliŇszym czasie dam jej o tym wiadomoĻę. Rozmawiaþem z ciotkĢ i wcale nie odkryþem w niej tej zþej kobiety, jakĢ siħ u nas z niej czyni Ï jest to Ňywa, porywcza niewiasta o najlepszym sercu. Oznajmiþem jej zaŇalenia matki co do zatrzymanej czħĻci dziedzictwa. Wyjawiþa mi swoje powody, przyczyny i warunki, pod ktrymi byþaby gotowa wydaę wszystko i wiħcej, niŇ ŇĢdaliĻmy. Sþowem, nie chcħ teraz pisaę juŇ o tym, powiedz mej matce, Ňe wszystko bħdzie dobrze. I znowu, mj drogi, przy tej drobnej sprawie przekonaþem siħ, Ňe nieporozumienia i gnuĻnoĻę stwarzajĢ na tym Ļwiecie moŇe wiħcej bþħdw niŇ chytroĻę i zþoĻę. Przynajmniej te ostatnie sĢ z pewnoĻciĢ rzadsze. ZresztĢ czujħ siħ tu wcale dobrze. SamotnoĻę jest dla serca mego rozkosznym balsamem w tej rajskiej okolicy, a mþoda pora roku ogrzewa w caþej peþni moje odrħtwiaþe serce. KaŇde drzewo, kaŇdy Ňywopþot jest bukietem kwiecia i czþowiek rad by siħ staę chrzĢszczem majowym, by siħ unosię w tym morzu zapachw i mc czerpaę z niego caþy swj pokarm. Samo miasto nie jest miþe, natomiast wokþ Ï niewysþowiona piħknoĻę natury. To skþoniþo zmarþego hrabiego von M. do zaþoŇenia ogrodu na jednym ze wzgrz ukþadajĢcych siħ z uroczĢ rozmaitoĻciĢ i ksztaþtujĢcych Ļliczne doliny. Ogrd jest prosty i zaraz przy wejĻciu moŇna zauwaŇyę, Ňe plan kreĻliþ nie uczony ogrodnik, lecz czuþe serce, ktre tu chciaþo rozkoszowaę siħ sobĢ. JuŇ niejednĢ þzħ poĻwiħciþem nieboszczykowi w zapadþym pawiloniku, ktry byþ ulubionym jego miejscem, a jest rwnieŇ moim. Wnet bħdħ panem ogrodu; ogrodnik jest mi przychylny, choę to ledwie kilka dni, i nieŅle mu z tym bħdzie. Przedziwna pogoda ogarnħþa mĢ duszħ, podobna tym sþodkim rankom wiosennym, ktrych uŇywam caþym sercem. Jestem samotny i cieszħ siħ z mego Ňycia w tej okolicy stworzonej dla dusz takich jak moja. Jestem tak szczħĻliwy, o najdroŇszy, tak zatopiony w poczuciu spokojnego istnienia, Ňe sztuka moja cierpi wskutek tego. Nie mgþbym teraz nic narysowaę, ani kreski, a nigdy nie byþem wiħkszym malarzem jak w tych chwilach. Gdy urocza dolina paruje wkoþo mnie, gdy wysokie sþoıce spoczywa na powierzchni nieprzenikliwego mroku mego lasu i tylko pojedyncze promienie wkradajĢ siħ do wnħtrza ĻwiĢtnicy, a ja leŇħ w wysokiej trawie nad wodospadem strumienia i tuŇ przy ziemi tysiĢce rŇnych zadziwia mnie trawek... gdy czujħ bliŇej swego serca wĻrd Ņdziebeþ tych niezliczonych rojenie siħ drobnego Ļwiatka, niezbadanych postaci wszystkich robaczkw i komarw, i czujħ obecnoĻę Wszechmocnego, ktry nas na swj wþasny obraz stworzyþ,! tchnienie WszechmiþujĢcego, ktry unoszĢc siħ w wiecznej szczħĻliwoĻci f dzierŇy nas i zachowuje; mj przyjacielu, gdy mierzchnie mi w oczach, I a Ļwiat dookolny i niebo caþkowicie w mojej spoczywa duszy jak postaę ukochanej Ï wtedy tħskniħ czħsto i myĻlħ: ach gdybyĻ mgþ znowu wyrazię, gdybyĻ mgþ tchnĢę w papier to, co w takiej peþni, w takim cieple w tobie Ňyje, by staþo siħ zwierciadþem twej duszy, jak dusza twa jest zwierciadþem nieskoıczonego Boga! Mj przyjacielu!... Aleja ginħ z powodu tego, upadam pod przemocĢ wspaniaþoĻci tych zjawisk. 12 maja Nie wiem, czy to þudzĢce duchy unoszĢ siħ nad tĢ okolicĢ, czy teŇ jest w moim sercu ciepþa niebiaıska wyobraŅnia, ktra mi wszystko wkoþo tak rajskim czyni. Jest niedaleko stĢd studnia; studnia, do ktrej jestem przykuty jak Meluzyna 1 ze swymi siostrami. Schodzisz maþym wzgrkiem i znajdujesz siħ przed sklepieniem, gdzie ze dwadzieĻcia stopni wiedzie w dþ, a doþem najczystsza woda wypþywa ze skaþ marmurowych. Murek, ktry w grze tworzy obramowanie, wysokie drzewa, ktre owo miejsce wokþ zarastajĢ, chþd ustronia Ï wszystko to ma coĻ pociĢgajĢcego, przejmujĢcego dreszczem. Nie ma dnia, bym nie przesiedziaþ tam z godzinħ. PrzychodzĢ tu dziewczħta z miasta po wodħ: najniewinniejsze to zajħcie i najkonieczniejsze, ktre niegdyĻ i crki krlewskie wykonywaþy same. Gdy tak siedzħ, wokþ mnie powstaje Ňywo ten obraz patriarchalny, jak to pradziadowie u studni nawiĢzujĢ znajomoĻci i zalecajĢ siħ i jak wkoþo studni i Ņrdeþ unoszĢ siħ dobroczynne duchy. Kto tego odczuę nie umie, ten chyba nigdy po ciħŇkiej wħdrwce w letni dzieı nie krzepiþ siħ chþodem studni. 13 maja Pytasz, czy masz mi przysþaę moje ksiĢŇki? Drogi, proszħ ciħ na Boga, uwolnij mnie od nich! Nie trzeba mi juŇ kierownictwa ani zachħty, ani podniety; przecieŇ to serce wrze samo z siebie aŇ nadto; potrzeba mi koþysanki, a tħ w peþni znalazþem w Homerze. JakŇe czħsto utulam nim do snu swĢ buntowniczĢ krew; bo nigdy nie widziaþeĻ nic tak nierwnego, tak niespokojnego jak to serce. Drogi! CzyŇ muszħ to mwię tobie, ktry tak czħsto obarczaþeĻ siħ ciħŇarem patrzenia, jak przechodzħ z troski do swawoli i ze sþodkiej melancholii do zgubnej namiħtnoĻci. Obchodzħ siħ teŇ ze swym serduszkiem jak z chorym dzieckiem: wszelkiej jego chħci staje siħ zadoĻę. Nie powiadaj tego dalej; sĢ ludzie, ktrzy by mi to wziħli za zþe. 15 maja ProĻci ludzie okolicy znajĢ mnie juŇ i kochajĢ, zwþaszcza dzieci. Uczyniþem smutne spostrzeŇenie. Gdym z poczĢtku szukaþ ich towarzystwa, wypytywaþem ich przyjaŅnie o to lub owo, sĢdzili niektrzy, Ňe chcħ z nich szydzię, i dawali mi szorstkĢ odprawħ. Nie gniewaþem siħ o to, jeno odczuwaþem bardzo Ňywo, co juŇ niejednokrotnie spostrzegþem: ludzie pewnej klasy bħdĢ siħ zawsze trzymaę w zimnym oddaleniu od prostego ludu, jakby sĢdzili, Ňe stracĢ skutkiem 10 maja zbliŇenia; a nadto istniejĢ lekkoduchy i Ņli Ňartownisie, ktrzy zdajĢ siħ zniŇaę, by swawolħ swĢ uczynię tym dotkliwszĢ dla biednego ludu. Wiem, Ňe nie jesteĻmy rwni ani byę moŇemy, lecz jestem zdania, Ňe ten, ktremu zda siħ koniecznym oddalię od tak zwanego tþumu, by byę szanowanym, jest rwnie godzien nagany jak tchrz, ktry ukrywa siħ przed swoim wrogiem bojĢc siħ mu ulec. Ostatnio przyszedþem do studni i zastaþem mþodĢ sþuŇĢcĢ, ktra postawiþa swe naczynie na najniŇszym stopniu, oglĢdajĢc siħ, czy nie nadchodzi jaka towarzyszka, ktra by jej pomogþa wziĢę je na gþowħ. Zszedþem i spojrzaþem na niĢ. Ï Czy pomc ci, panienko? Ï rzekþem. Zarumieniþa siħ bardzo. Ï O nie, panie Ï odparþa. Ï Bez ceremonii! Ï NaþoŇyþa podkþadkħ i pomogþem jej. Podziħkowaþa i poszþa pod grħ. 17 maja Poczyniþem rŇne znajomoĻci, towarzystwa nie znalazþem jeszcze Ňadnego. Nie wiem, co mam w sobie pociĢgajĢcego dla tych ludzi, tylu mnie z nich lubi; przywiĢzujĢ siħ do mnie i zawsze mi przykro, gdy nam droga wsplna wypada tylko kawaþek. JeĻli mnie spytasz, jacy tu sĢ ludzie, muszħ ci odrzec: jak wszħdzie! Jednostajny jest rodzaj ludzki. WiħkszoĻę przepracowuje przewaŇnĢ czħĻę czasu, by Ňyę, a ta odrobina wolnoĻci, ktra im pozostaje, niepokoi ich tak, Ňe uŇywajĢ wszystkich Ļrodkw, by siħ jej pozbyę. O, przeznaczenie ludzkie! Ale poczciwy, dobry to lud! Gdy siħ czasem zapomnħ, gdy uŇywam z nimi uciech, ktre sĢ jeszcze dozwolone czþowiekowi Ï by poŇartowaę u przyzwoitego stoþu z caþĢ szczeroĻciĢ i otwartoĻciĢ, urzĢdzię w swoim czasie przechadzkħ lub taıce i tym podobne Ï ma to na mnie wcale dobry wpþyw... o ile tylko nie przyjdzie mi na myĻl, Ňe jeszcze tyle innych siþ we mnie spoczywa, ktre pleĻniejĢ bez uŇytku i ktre muszħ starannie ukrywaę. Ach, to tak uciska serce! A jednak byę nierozumianym to los takich jak my! Ach, Ňe teŇ znikþa przyjaciþka mojej mþodoĻci! Ach, Ňe znaþem jĢ kiedykolwiek! Powiedziaþbym sobie: jesteĻ gþupcem! Szukasz, czego tu znaleŅę nie moŇna! Jednak jĢ miaþem, czuþem to serce, tħ wielkĢ duszħ, w ktrej obecnoĻci zdawaþem siħ sobie czymĻ wiħcej, niŇ byþem, bo byþem wszystkim, czym byę mogþem. Mj BoŇe, czyŇ byþa choę jedna siþa mojej duszy nie wyzyskana? CzyŇ nie mogþem przed niĢ rozwinĢę caþego przedziwnego uczucia, ktrym serce me obejmuje naturħ? CzyŇ stosunek nasz nie byþ wiecznym snuciem przesubtelnej wraŇliwoĻci, najbystrzejszego dowcipu, ktrego wszystkie rodzaje, aŇ do swawoli, nacechowane byþy piħtnem geniuszu? A teraz! Ï Ach, jej lata, ktrymi mnie wyprzedziþa, zawiodþy jĢ do grobu wczeĻniej niŇ mnie. Nigdy jej nie zapomnħ ani jej gþħbokiego umysþu, ani boskiej cierpliwoĻci. Przed kilku dniami spotkaþem mþodego, szczerego chþopca o miþej, harmonijnej twarzy. Wyszedþ wþaĻnie z akademii; nie wydaje siħ sobie mħdrcem, lecz sĢdzi, iŇ wie wiħcej niŇ inni. Byþ teŇ pilny, jak ze wszystkiego wnoszħ; sþowem, umie duŇo. Usþyszawszy, Ňe wiele rysowaþem i znam grekħ (dwa meteory w tej miejscowoĻci), zwrciþ siħ do mnie, wyþadowaþ wiele wiedzy od Batteux 2 aŇ do Wooda 3 , od Pilesa 4 do Winckelmanna 5 , i zapewniþ mnie, Ňe przeczytaþ caþĢ pierwszĢ czħĻę Teorii Sulzera 6 i posiada rħkopis Heynego 7 o studium antyku. PrzyjĢþem to do wiadomoĻci. Poznaþem jeszcze jednego zacnego czþowieka, ksiĢŇħcego komisarza. Jest szczery i otwarty. PowiadajĢ, Ňe dusza siħ raduje, kiedy siħ go widzi wĻrd jego dzieci, ktrych ma dziewiħcioro. Szczeglnie duŇo mwiĢ o jego najstarszej crce. Zaprosiþ mnie do siebie; odwiedzħ go w najbliŇszych dniach; mieszka w ksiĢŇħcej leĻniczwce (pþtorej godziny stĢd), dokĢd pozwolono mu sprowadzię siħ po Ļmierci Ňony, poniewaŇ pobyt tu w mieĻcie, w domu urzħdniczym, byþ mu zbyt bolesny. ZresztĢ natknĢþem siħ na kilka dziwacznych oryginaþw, w ktrych wszystko jest nieznoĻne, najnieznoĻniejsze zaĻ ich oznaki przyjaŅni. BĢdŅ zdrw. Ten list zadowoli ciħ. Jest caþkiem historyczny. 22 maja ņe Ňycie ludzkie jest tylko snem, zdawaþo siħ juŇ niejednemu. I mnie rwnieŇ uczucie to stale towarzyszy. Gdy widzħ, jak ograniczone sĢ czynne i badawcze siþy czþowieka; gdy widzħ, jak wszelka dziaþalnoĻę zmierza do tego, by uczynię zadoĻę potrzebom, ktre znowu nie majĢ innego celu jak ten, by przedþuŇyę nasze biedne istnienie, a nastħpnie, gdy widzħ, Ňe wszelkie uspokojenie siħ co do pewnych punktw dociekaı jest tylko sennĢ rezygnacjĢ, gdyŇ czþowiek maluje sobie pstrymi postaciami i jasnymi widokami Ļciany, wĻrd ktrych jest zamkniħty Ï to wszystko, Wilhelmie, odbiera mi mowħ! Wracam w siebie i znajdujħ Ļwiat! Znowu raczej w przeczuciu i niejasnym poŇĢdaniu niŇ w rzeczywistym ksztaþcie i w Ňywej sile. I wtedy przepþywa wszystko przed mymi zmysþami i uĻmiecham siħ dalej marzĢco do Ļwiata. ņe dzieci nie wiedzĢ, czego chcĢ, na to godzĢ siħ wszyscy wielce uczeni nauczyciele i ochmistrze. ņe jednak i doroĻli podobnie dzieciom plĢczĢ siħ po tej ziemi, nie wiedzĢ jak one, skĢd przychodzĢ i dokĢd idĢ, rwnie maþo dziaþajĢ wedle prawdziwych celw, rwnie podlegajĢ rzĢdom biszkopta, ciastka i brzozowej rzgi, w to nikt nie chce uwierzyę, a zdaje mi siħ to jasne jak sþoıce. Wyznam ci chħtnie, bo wiem, co byĻ mi na to powiedziaþ, Ňe najszczħĻliwsi sĢ ci, ktrzy, podobnie dzieciom, ŇyjĢ z dnia na dzieı, wþczĢ za sobĢ lalkħ, rozbierajĢ i ubierajĢ jĢ i z wielkim szacunkiem skradajĢ siħ koþo szuflady, w ktrej mama zamknħþa þakocie, a gdy wreszcie dostanĢ, czego pragnĢ, zjadajĢ to peþnymi usty i woþajĢ: Jeszcze! To sĢ szczħĻliwe istoty! Dobrze jest rwnieŇ i tym, ktrzy swym bþahym zajħciom lub nawet namiħtnoĻciom nadajĢ wspaniaþe tytuþy i dedykujĢ je rodzajowi ludzkiemu jako olbrzymie przedsiħwziħcie dla jego dobra i zbawienia. SzczħĻliwy, kto moŇe byę taki! Ale kto w swej pokorze poznaþ, do czego to wszystko zmierza, kto widzi, jak sprytnie kaŇdy obywatel, ktremu dobrze siħ powodzi, umie swj ogrdek przystrzyc na podobieıstwo raju i jak nieznuŇenie rwnieŇ nieszczħĻliwiec sapiĢc pod ciħŇarem kuĻtyka swĢ drogĢ, i jak wszyscy jednakowo sĢ zainteresowani, by jeszcze o minutħ dþuŇej widzieę Ļwiatþo tego sþoıca Ï ten jest cichy i tworzy teŇ swj Ļwiat z samego siebie, i jest takŇe szczħĻliwy, poniewaŇ jest czþowiekiem. A wreszcie, jakkolwiek jest ograniczony, nosi jednak zawsze w sercu sþodkie uczucie wolnoĻci i ĻwiadomoĻę, Ňe moŇe porzucię to wiħzienie, gdy zechce. 26 maja Znasz od dawna mj sposb zagospodarowywania siħ, obierania sobie chatki gdzieĻ w jakimĻ zacisznym miejscu i bytowania tam we wszelkim ograniczeniu. Znalazþem i tu wreszcie zakĢtek, ktry mnie pociĢgnĢþ. Prawie godzinħ drogi przed miastem leŇy miejscowoĻę, ktrĢ zwĢ Wahlheim * . PoþoŇenie na wzgrku jest bardzo malownicze i gdy siħ w grze dochodzi ĻcieŇkĢ do wsi, widzi siħ od razu caþĢ dolinħ. Dobra gospodyni, uprzejma i Ňwawa na swj wiek, sþuŇy piwem, winem i kawĢ, a co najwaŇniejsza, sĢ dwie lipy, ktre rozpostartymi gaþħziami ocieniajĢ maþy paþacyk przed koĻcioþem, otoczony wkoþo chþopskimi domami, stodoþami i podwrzami. Tak zacisznym, przytulnym nie wydaþ mi siħ Ňaden kĢt i tam kaŇħ wynosię z gospody swj stþ i krzesþo, pijħ kawħ i czytam Homera. Gdym przypadkiem w piħkne popoþudnie zaszedþ pierwszy raz pod lipy, zastaþem placyk pusty. Wszystko byþo w polu. Tylko chþopak, mniej wiħcej czteroletni, siedziaþ na ziemi, przyciskajĢc obu rħkami do piersi drugie, okoþo pþroczne dziecko siedzĢce miħdzy jego nogami, tak Ňe sþuŇyþ mu za rodzaj krzesþa, i mimo ŇywoĻci, z jakĢ spoglĢdaþ wokþ swymi czarnymi oczami, siedziaþ najspokojniej. Miþo uderzyþ mnie ten widok; usiadþem na pþugu stojĢcym naprzeciw i rysowaþem tħ braterskĢ scenħ z wielkĢ przyjemnoĻciĢ, wraz z najbliŇszym pþotem, wrotami stodoþy i kilku poþamanymi koþami, tak jak staþy obok siebie; spostrzegþem po upþywie godziny, Ňe stworzyþem dobrze skomponowany, bardzo interesujĢcy rysunek, nie dodajĢc nic od siebie. To utwierdziþo mnie w postanowieniu, by na przyszþoĻę trzymaę siħ tylko natury. Ona jedna jest nieskoıczenie bogata i ona jedna tworzy wielkiego artystħ. Na korzyĻę reguþ moŇna rzec wiele, mniej wiħcej to, co moŇna rzec na pochwaþħ mieszczaıskiego spoþeczeıstwa. Czþowiek, ktry siħ wedle nich ksztaþci, nie wyda nigdy nic niesmacznego i zþego, tak jak ten, ktry daje siħ ksztaþtowaę prawom, nigdy nie stanie siħ nieznoĻnym sĢsiadem, nigdy wielkim zþoczyıcĢ; ale wszelka reguþa, mwcie, co chcecie, niszczy prawdziwe odczucie natury i prawdziwy jej wyraz. Mwisz, Ňe to za ostro! ņe reguþa ogranicza tylko, przycina zbyt bujne pħdy itd. Drogi przyjacielu, dam ci porwnanie: z tym jest jak z miþoĻciĢ. Mþode serce lgnie caþe do dziewczyny, przepħdza wszystkie godziny dnia przy niej, trwoni wszystkie siþy, caþe swe bogactwo, by jej w kaŇdej chwili wyznawaę, Ňe oddaje siħ jej w caþoĻci. I niechŇe przyjdzie filister, czþowiek, ktry piastuje urzĢd publiczny, i niech powie: áMj piħkny panie, kochaę to rzecz ludzka, tylko musicie siħ kochaę po ludzku! Podziel sobie vgodziny: jedne przeznacz na pracħ Ï a godziny wypoczynku poĻwiħę swej dziewczynie; oblicz swe bogactwo i z tego, co ci ponad koniecznĢ potrzebħ pozostanie, nie broniħ ci czynię jej podarkw, lecz nie za czħsto; na przykþad, na jej urodziny i imieniny itd." JeĻli ten czþowiek usþucha, to bħdzie z niego uŇyteczny mþodzieniec i ja sam poradzħ kaŇdemu ksiħciu, by go osadziþ w kolegium; tyle tylko, Ňe koniec z jego miþoĻciĢ i jeĻli jest artystĢ, z jego sztukĢ... O, moi przyjaciele! Dlaczego strumieı geniuszu wytryska tak rzadko, tak rzadko wzbiera wysokĢ falĢ, wstrzĢsa waszymi zdumionymi duszami? Drodzy przyjaciele, oto mieszkajĢ po obu stronach wybrzeŇa spokojni panowie, ktrym zniszczaþyby domki w ogrdkach, grzħdy tulipanw i pola kapusty i ktrzy przeto zawczasu budowaniem tam i odpþyww umiejĢ zapobiec groŇĢcemu w przyszþoĻci niebezpieczeıstwu. Wpadþem, widzħ, w zachwyt, porwnania i deklamacjħ i zapomniaþem dopowiedzieę ci do koıca, co siħ dalej staþo z dzieęmi. Siedziaþem na pþugu, pogrĢŇony w malarskim nastroju, ktry ci mj wczorajszy list w wielkim nieþadzie przedstawia, ze dwie godziny. Koþo wieczora przychodzi do dzieci, ktre siħ przez caþy czas nie ruszaþy, mþoda kobieta z koszyczkiem na rħce i woþa z daleka: Ï Filipie, jesteĻ bardzo grzeczny! Ï Pozdrowiþa mnie, ja podziħkowaþem, powstaþem, podszedþem bliŇej i zapytaþem jĢ, czy jest matkĢ dzieci. Potwierdziþa i dajĢc starszemu pþ kukieþki podniosþa maþe i ucaþowaþa je z macierzyıskĢ miþoĻciĢ. Ï Daþam Ï rzekþa Ï memu Filipowi maþe, by je potrzymaþ, i poszþam do miasta z mym najstarszym po biaþy chleb i cukier, i glinianĢ rynkħ. Ï Widziaþem to wszystko w koszu, ktrego pokrywa odpadþa. Ï Chcħ mojemu Jankowi (takie byþo imiħ najmþodszego) zgotowaę polewkħ na wieczerzħ; ten duŇy hultaj stþukþ mi wczoraj rynkħ, gdy kþciþ siħ z Filipem o wyskrobki kaszy. Ï Zapytaþem o najstarszego, i zaledwo powiedziaþa mi, Ňe ugania siħ po þĢce za kilku għĻmi, gdy wþaĻnie przybiegþ w podskokach i przynisþ drugiemu prħt leszczyny. Rozmawiaþem dalej z kobietĢ i dowiedziaþem siħ, Ňe jest crkĢ nauczyciela i Ňe mĢŇ jej pojechaþ do Szwajcarii odebraę spadek po jednym ze swych krewnych. Ï Chcieli go oszukaę Ï rzekþa Ï i nie odpowiadali mu na listy, wiħc sam siħ tam udaþ. ņeby go tylko nie spotkaþo jakie nieszczħĻcie. Nie mam o nim wieĻci. Ï Byþo mi trudno rozstaę siħ z kobietĢ; daþem kaŇdemu z dzieci krajcara; dla najmþodszego daþem matce, by mu przyniosþa kukieþkħ do polewki, gdy pjdzie do miasta; takeĻmy siħ rozeszli. Powiadam ci, mj skarbie, jeĻli mnie opuszczajĢ zmysþy, to caþy ten zamħt þagodzi widok takiego stworzenia, ktre w szczħĻliwym spokoju obraca siħ w ciasnym kole swego istnienia, radzi sobie z dnia na dzieı i widzĢc opadajĢce liĻcie, myĻli przy tym tylko, Ňe zima nadchodzi. OdtĢd bywam tam czħsto. Dzieci przywykþy do mnie zupeþnie. DostajĢ cukier, gdy pijħ kawħ, i dzielĢ ze mnĢ chleb z masþem i kwaĻne mleko wieczorem. W niedzielħ nie braknie im krajcara; jeĻli nie zjawiħ siħ po godzinie modlitwy, gospodyni ma rozkaz wypþacię go. 27 maja [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Wątki
|